środa, 18 kwietnia 2018

Violetta Villas - ofiara własnej sławy i... słabej psychiki


(Ohydne w tamtych latach zdjęcie, dzisiaj aż nadto ukazuje tragizm Violetty Villas....
Dlatego je zamieszczam... Ku refleksji, a może i przestrodze).

 
To zdjęcie było opublikowane ładnych parę lat temu w polskojęzycznym czasopiśmie wychodzącym w Niemczech. Pamiętam, że kiedy je wówczas zobaczyłam, byłam oburzona i załamana jednocześnie. Żal mi było Violetty Villas. Bardzo żal! Zaś na bezdusznych paparazzi byłam okropnie wściekła. Bo jakże tak można z buciorami włazić w czyjeś prywatne życie, wyczekując okazji do zrobienia „sensacyjnych” zdjęć? To obrzydliwe!

Domyślałam się, że tytuł tego zdjęcia był też w pewnym sensie i metaforą, że redaktorowi tegoż artykułu chodziło pewnie o tę ogromną ilość psów (ponad 300), jakimi się ona wówczas otaczała. Uważam jednak, że to, iż posłużył się tym akurat podłym zdjęciem — wcale go nie tłumaczy.   

Mieszkając za granicą, nie miałam okazji śledzić kariery Violetty Villas i niewiele wiedziałam o jej kolejach życia. I pewnie dlatego, coś mi wtedy kazało wyciąć to zdjęcie i je zachować. Teraz, kiedy ona zmarła, przypomniało mi się o nim. Odszukałam je... i kiedy tak na nie patrzę, żal mi jej jeszcze bardziej. Dziś rozumiem, że padła ofiarą własnej sławy oraz słabej psychiki... i pseudo przyjaciół.


Violetta Villas była największą diwą polskiej sceny. Miała fenomenalny głos. Śpiewała sopranem koloraturowym o skali aż czterech oktaw. Sławna była także w wielu krajach. Zwłaszcza we Francji i USA. I w końcu jej własna popularność zniszczyła ją. Najwidoczniej nie była gotowa na to, by zostać wielką gwiazdą. Sława zwyczajnie ją przerosła.
 



 
Czy była dobrym człowiekiem? Trudno oceniać, nie znając jej osobiście. Jest jednak coś, co mi się w niej bardzo nie podobało. Mianowicie to, że nie była matką dla swojego jedynego dziecka, syna. Pomijam już nawet okres jego dzieciństwa, kiedy to całkowicie pochłonęła ją chęć zrobienia kariery, bo to można jeszcze jakoś zrozumieć, ale że w późniejszym okresie nie chciała mieć z nim kontaktu i wręcz uważała go za wroga, to już zrozumieć nie sposób. Takie jest moje zdanie.
 


 
Jej syn w dorosłym wieku wielokrotnie wyciągał do niej pomocną dłoń. Ona jednak stale ją odtrącała. Wolała otaczać się obcymi ludźmi oferującymi jej pomoc. I oczywiście zwierzętami.

Postać jej zawsze budziła wiele kontrowersji. W ostatnich latach jej życia coraz bardziej zamykała się w sobie. Miała problemy z alkoholem. Syn opowiadał, że bardzo cierpiała, że walczyła ze swoimi słabościami i chciała się wyleczyć, ale w samotności, bez niczyjej pomocy z zewnątrz. Co jakiś czas jej się to udawało.
 


 
Niestety, potem znowu wracała do swoich używek. Wtedy zaczął się jej ostry zjazd w dół. Zarywała koncerty, nie dotrzymywała umów i terminów. Choroba upadlała ją coraz bardziej.

Czy osoby z jej bliskiego otoczenia (zwłaszcza ta jedna — jej opiekunka) nie poczuwają się do odpowiedzialności za jej śmierć —  w tak podłych warunkach?
 

Taką Violettę Villas chcę zapamiętać...


 
Jej cudowny głos będzie mi zawsze towarzyszył...
Żegnaj kolorowy ptaku

 
HKCz
8.12.2011