(Ohydne
w tamtych latach zdjęcie, dzisiaj aż nadto ukazuje tragizm Violetty
Villas....
Dlatego
je zamieszczam... Ku
refleksji, a może i przestrodze).
To
zdjęcie było opublikowane ładnych parę lat temu w polskojęzycznym
czasopiśmie wychodzącym w Niemczech. Pamiętam, że kiedy je
wówczas zobaczyłam, byłam oburzona i załamana jednocześnie. Żal
mi było Violetty Villas. Bardzo żal! Zaś na bezdusznych paparazzi
byłam okropnie wściekła. Bo jakże tak można z buciorami włazić
w czyjeś prywatne życie, wyczekując okazji do zrobienia
„sensacyjnych” zdjęć? To obrzydliwe!
Domyślałam
się, że tytuł tego zdjęcia był też w pewnym sensie i metaforą,
że redaktorowi tegoż artykułu chodziło pewnie o tę
ogromną ilość psów (ponad 300), jakimi się ona wówczas
otaczała. Uważam
jednak, że to, iż posłużył się tym akurat podłym zdjęciem
— wcale go nie tłumaczy.
Mieszkając za granicą, nie miałam okazji śledzić kariery Violetty Villas i niewiele wiedziałam o jej kolejach życia. I pewnie dlatego, coś mi wtedy kazało wyciąć to zdjęcie i je zachować. Teraz, kiedy ona zmarła, przypomniało mi się o nim. Odszukałam je... i kiedy tak na nie patrzę, żal mi jej jeszcze bardziej. Dziś rozumiem, że padła ofiarą własnej sławy oraz słabej psychiki... i pseudo przyjaciół.
Violetta
Villas była największą diwą polskiej sceny. Miała fenomenalny
głos. Śpiewała sopranem koloraturowym o skali aż czterech oktaw.
Sławna była także w wielu krajach. Zwłaszcza we Francji i USA. I
w końcu jej własna popularność zniszczyła ją. Najwidoczniej nie
była gotowa na to, by zostać wielką gwiazdą. Sława zwyczajnie ją
przerosła.
Czy
była dobrym człowiekiem? Trudno oceniać, nie znając jej
osobiście. Jest jednak coś, co mi się w niej bardzo nie podobało.
Mianowicie to, że nie była matką dla swojego jedynego dziecka,
syna. Pomijam już nawet okres jego dzieciństwa, kiedy to całkowicie
pochłonęła ją chęć zrobienia kariery, bo to można jeszcze
jakoś zrozumieć, ale że w późniejszym okresie nie chciała mieć
z nim kontaktu i wręcz uważała go za wroga, to już zrozumieć nie
sposób. Takie jest moje zdanie.
Jej
syn w dorosłym wieku wielokrotnie wyciągał do niej pomocną dłoń.
Ona jednak stale ją odtrącała. Wolała otaczać się obcymi ludźmi
oferującymi jej pomoc. I oczywiście zwierzętami.
Postać jej zawsze budziła wiele kontrowersji.
W ostatnich latach
jej życia coraz bardziej zamykała się w sobie. Miała problemy z
alkoholem. Syn opowiadał, że bardzo cierpiała, że walczyła ze
swoimi słabościami i chciała się wyleczyć, ale w samotności,
bez niczyjej pomocy z zewnątrz. Co jakiś czas jej się to udawało.
Niestety,
potem znowu wracała do swoich używek. Wtedy zaczął się jej ostry
zjazd w dół. Zarywała koncerty, nie dotrzymywała umów i terminów.
Choroba upadlała ją coraz bardziej.
Czy
osoby z jej bliskiego otoczenia (zwłaszcza ta jedna — jej opiekunka) nie poczuwają się do odpowiedzialności za jej
śmierć — w tak podłych warunkach?
Taką
Violettę Villas chcę zapamiętać...
Jej cudowny głos będzie mi zawsze towarzyszył...
Żegnaj
kolorowy ptaku
HKCz
8.12.2011