czwartek, 12 kwietnia 2018

Przyjemne z pożytecznym

Połączenie przyjemnego z pożytecznym zawsze jest możliwe. To kwestia naszego nastawienia i odpowiedniej organizacji czasu. Odwrotnie: pożyteczne z przyjemnym, też jest możliwe. I też tylko od nas zależy, czy uda nam się jedno z drugim połączyć. Mnie i mojej Córce w miniony czwartek się udało, i to całkiem fajnie.
Otóż w miniony czwartek wybrałyśmy się obie do miasta by pozałatwiać parę zaległych spraw urzędowych. Czwartek, to najlepszy dzień na załatwianie różnych spraw, ponieważ tut. urzędy i wszelkie instytucje przyjmują w tym dniu petentów najdłużej, bo i do południa i po południu - do godz. 17-tej. Pozałatwiałyśmy szybko co nam trzeba było i jeszcze sporo czasu nam zostało do umówionego z Zięciem powrotu do domu. Zięć w tym dniu miał prikaz zająć się dziećmi i odebrać je ze szkoły i przedszkola. Nie było więc potrzeby śpieszyć się z powrotem do domu. Chwilę zastanawiałyśmy się co zrobić z tak „pięknie” zaczętym dniem. Pogoda od rana była wspaniała. Sprawy pozałatwiane pozytywnie i do tego wyjątkowo szybko. Została nam wprawdzie jeszcze jedna rzecz do załatwienia, ale tę akurat można było spokojnie załatwić po południu. W końcu Córka wpadła na pomysł by pospacerować nad rzeką. Ha, pomysł wydał mi się znakomity. Cóż, ciągnie nas nad rzekę, w końcu z nad Odry pochodzimy. A że w naszym mieście, gdzie obecnie mieszkamy, tylko potok górski płynie, jedynym wyjściem na spełnienie naszej zachcianki było pojechać nad Dunaj. Ruszyłyśmy więc w drogę, do odległego o 30 km miasta.


Wjeżdżamy do miasta Sigmaringen - nad Dunajem.

Kiedy wysiadłyśmy z auta, udałyśmy wprost nad Dunaj i promenadą spacerowałyśmy wzdłuż rzeki. Na wprost potężnego zamczyska.


Zamek ten (Schloss), to dawna rezydencja książęcego rodu 
Hohenzollern-Sigmaringen.

Jak mówi historia, pierwszy zamek w tym miejscu powstał już w XI w. W roku 1535 po śmierci ostatniego męskiego potomka poprzednich właścicieli zamku, został on nadany przez króla jako lenno Karolowi I von Hohenzollern, a 6 lat później stał się formalnie własnością tego książęcego rodu. Pożary i zniszczenia wojenne w następnych wiekach oraz kolejne odbudowy i przebudowy miały wpływ na dzisiejszy kształt zamku. Ostatnia ważna przebudowa miała miejsce w 1895 roku.
Ostatni władca Księstwa Hohenzollern-Sigmaringen, Karl Anton, w drugiej połowie XIX w. przekształcił zamek w miejsce spotkań europejskiej arystokracji. Zaś pod koniec II wojny światowej, po wysiedleniu książęcej rodziny, zamek stał się tymczasową siedzibą ewakuowanego z Francji kolaboracyjnego rządu Vichy. Na szczęście nie za długo kolaboranci ci gościli w tym pięknym zamku. Generał Charles de Gaulle zaraz po wojnie zrobił z nimi porządek.
Obecnie w zamku ma siedzibę dyrekcja grupy przedsiębiorstw Fürst von Hohenzollern. Ale duża jego część jest także dostępnym dla zwiedzających muzeum, w którym podziwiać można m.in. największą w Europie prywatną kolekcję dawnego uzbrojenia. My jednak do zamku nie wchodziłyśmy. Raz, że i tak o tej porze (Mittagspause - przerwa obiadowa), jest zamknięty dla zwiedzających, a dwa, nas ciągnęło nad rzekę. Zamek już kiedyś zwiedzałyśmy.

Widok zamczyska z platformy widowiskowej przy starej zaporze.
U podnóża zamczyska... Widok z nad brzegu Dunaju.
Elektrizitätswerk - mała, przyzamkowa elektrownia.
Popodziwiałyśmy zamek z każdej strony i ruszyłyśmy promenadą
wzdłuż Dunaju za miasto.

Po drodze minęłyśmy przystań szkółki kajakarskiej (Kajakschule).
A to co za bezgłowy stwór? Aaa... samotny, biały łabędź (Schwan).
A to wiadomo co - dzikie kaczki (Wildenten).
Tylko w tym miejscu - o dziwo - jest modry Dunaj, a wcześniej był 
szmaragdowy... No tak, stąd jest bliżej do Wiednia.

W kilku miejscach wzdłuż Dunaju zauważyłam różne obrazki 
ważek (Libellen). Nie omieszkałam jeden z nich uwiecznić.

Córka, śmiejąc się, przestrzegała mnie, żebym „nie wyskoczyła” gdzieś z tą ważką, ponieważ w subkulturze graficiarzy ona może coś oznaczać. A że ja lubię wiedzieć, po powrocie do domu zaglądnęłam do Internetu i sprawdziłam, czego ważka jest symbolem. No i dowiedziałam się, że jest symbolem nieśmiertelności i odnowy po złych czasach. A więc wszystko OK. Mogę spokojnie ją tutaj zamieścić. Tym bardziej, że bardzo lubię ważki. To takie bajeczne owady.
Japończycy pewnie też tak myślą, skoro ważka jest częstym motywem w ich sztuce i utworach poetyckich. Ba, urosła u nich nawet do rangi narodowego godła Japonii „wyspy ważek” - Akitsu-Shima.
Zaraz... teraz akurat czytam, iż ważki, to jedne z niewielu owadów, u których postać dorosła może paść ofiarą postaci larwalnej. A dzieje się tak czasami podczas składania jaj przez samice do wody... Łooo matko! A to ci numer! Mam jednak nadzieję, że moja Córka nie to miała na myśli.
Z tej nieplanowanej wcześniej, acz wspaniałej wycieczki brzegiem Dunaju, do naszego miasta wróciłyśmy krótko przed 15-tą. Miałyśmy więc parę minut czasu do otwarcia Ratusza (Rathaus), gdzie miałyśmy załatwić naszą ostatnią sprawę.
W oczekiwaniu aż zegar Ratusza wybije godz. 15-tą, usiadłyśmy sobie 
na ławeczce obok jednego z naszych obywateli miasta.
Siedząc na ławeczce, obiecałyśmy sobie, że częściej będziemy spędzać czas tak przyjemne... pożyteczne niekoniecznie.
HKCz
(31.07.2011.)