poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Zwą ją panną nietykalską


Pokrzywa jest rośliną wszechstronnie użytkowaną już od starożytności. Mimo to, wśród roślin użytkowych jest najbardziej niedoceniana. Przez wiele lat była zapomniana i traktowana jedynie jako pokarm dla ubogich.

Wracała do łask w czasach kryzysów i wojen. Na znaczeniu zyskała ponownie dopiero pod koniec XX w. wraz z rozwojem wiedzy o jej właściwościach oraz rosnącym zapotrzebowaniem na naturalne produkty.


Pokrzywa jest rośliną ogólnie dostępną, rośnie niemalże wszędzie. Któż z nas jej nie zna? Z dzieciństwa doskonale pamiętamy pierwsze z nią zetknięcie… bolesne zetknięcie. I ten krzyk bólu, kiedy „nagle stanęła” nam na drodze. Od tego mało przyjemnego momentu, każde dziecko z pewnością nabiera respektu do tej rośliny i omija ją szerokim łukiem. Z wiekiem respekt mija a w to miejsce przychodzi rozumowe podejście. I tak, jedni ją nadal omijają, albo, co gorsza, depczą, a inni korzystają z jej dobrodziejstwa, zbierają i suszą dla własnego użytku.



Fani pokrzywy zbierają ją przede wszystkim w maju, kiedy jest młodziutka i ma najwięcej właściwości.

Wiosną pokrzywa nie jest taka straszna, bo jej parzące właściwości są najmniej dokuczliwe. To latem, kiedy jest już wyrośnięta i stwardniała, parzy boleśnie, w wyniku czego, jak na zawołanie rosną swędzące bąble. Winny temu jest jad pokrzywy, czyli substancja zawierająca bardzo aktywne kwasy: mrówkowy i octowy oraz histaminę i acetylocholinę, a która znajduje się we włoskach porastających łodygę i liście pokrzywy.


Dotknięcie włosków powoduje, iż łamią się i wbijają w skórę, wstrzykując bezlitośnie jad. A ten, wstrętny, powoduje nagłe wykrzywienie ust u „zaatakowanego” nieszczęśnika by po chwili przywołać mu na nie okrzyk: - „Ałaaa… piecze!”.


Kto często zbiera pokrzywę wie, jak chwycić ją by nie parzyła. Kto nie wie, a zbierać ją chce, powinien robić to w gumowych lub skórzanych rękawiczkach.


Pokrzywa jest rośliną uniwersalną. Użytkowana jest na wiele sposobów, jest rośliną leczniczą i kosmetyczną, jadalną i paszową, dostarcza także włókien i zielonego barwnika spożywczego (E140).


Pokrzywa ma wiele podobnych do siebie koleżanek, ich liście zwłaszcza przypominają pokrzywę, mają także podobne do niej własności odżywcze.



A oto i koleżanki pokrzywy - zwanej panną nietykalską:

Jasnota biała


Miesięcznica roczna



Gajowiec żółty


***
Zazieleniło się u mnie dzisiaj, że hej! A wszystko to za przyczyną pokrzywy. I dobrze... bo ckni mi się bardzo za soczystą wiosenną zielenią. U nas jej tyle co kot napłakał. A tu już maj, czas na pierwsze zbiory pokrzywy. Także podbiału. O podbiale pospolitym pisałam już wcześniej. Jeśli chcesz się dowiedzieć o jego właściwościach i działaniu, kliknij > tutaj.

HKCz
(2.05.2013)

Podbiał pospolity - dobro i zło w jednym

(z cyklu: „Niezwykłość Natury”)


Podbiał pospolity, to roślina o żółtych drobnych kwiatach zebranych w koszyczki i dużych liściach od spodu białawo owłosionych. Dla jednych jest ona chwastem, dla innych rośliną leczniczą. Kwitnie od marca do maja.

Podbiał pospolity, zwany inaczej: ośla stopa, końskie kopyto, białkuch, boże liczko, kniat, kaczyniec, grzybień, rośnie dość dziwnie, gdyż najpierw rozwija
się jego kwiatostan (marzec), a dopiero potem liście (kwiecień).



Kwiaty po przekwitnięciu przekształcają się w tzw. puch kielichowy, który służy do rozsiewania nasion.


Puch kielichowy tworzy bardzo sprytny aparat lotny, który ułatwia długie utrzymywanie się nasion w powietrzu i roznoszenie ich nieraz na bardzo duże odległości.

Podbiał pospolity w uprawach rolnych uznawany jest za chwast i skutecznie niszczony. Natomiast w ziołolecznictwie uznawany jest jako skuteczny lek. Ze względu na zawartość śluzu oraz garbników stosowany jest głównie jako środek wykrztuśny przy astmie, przewlekłym kaszlu i zapaleniu oskrzeli. Zewnętrznie zaś stosowany jest przy schorzeniach skórnych, takich jak: wrzody, czyraki, odciski, oparzenia, a także przy pękających brodawkach u karmiących kobiet. Podbiałem leczyli już starożytni medycy.


A dla tych, co się ani na uprawach nie znają ani na ziołolecznictwie, podbiał jest przede wszystkim radosną oznaką nadchodzącej wiosny, gdyż należy do roślin, które już w marcu, jako jedne z pierwszych, wyłaniają się spod topniejących śniegów.

HKCz
28.08.2013

Gola, gola, taka jest „Bambini” wola



Drużyna piłkarska „Bambini” gra razem już ponad 7 miesięcy. Chłopcy są coraz więksi, coraz bardziej zżyci ze sobą i coraz lepsi w kopaniu piłki. Przez te 7 miesięcy otrzymali już wiele różnych wyróżnień, nagród i dyplomów, a w zeszłym miesiącu zdobyli Puchar za I miejsce w Rozgrywkach Okręgowych. Puchar ten, zwany po niemiecku „Pokal”, można zobaczyć na końcu wpisu.

Nastała wreszcie wiosna. Chłopcy mogą już trenować na swoim boisku na szczycie góry Waldheim. Treningi mają w każdą środę, a w soboty znów wyjazdowe mecze.

W ostatnią środę postanowiłam pojechać na boisko i zobaczył jak chłopcy trenują. A trenują zawsze 1,5 godziny, od 17:30 do 19:00. Najpierw ćwiczą razem ze swoimi dwoma trenerami, a na koniec rozgrywają między sobą mecz. Połowa z nich zakłada do gry seledynowe kamizelki, druga połowa gra bez kamizelek… no i jest mecz, że hej!

Kiedy tam przyjechałam i zaparkowałam auto naprzeciw boiska, mój Wnuczek akurat został ostro sfaulowany przez kolegę w kamizelce. Upadł i zaczął płakać. Od razu podbiegł do niego jeden z trenerów i po krótkich oględzinach wziął go na ręce i zniósł z boiska. Za linią boiska położył go na macie. Ale kiedy go jeszcze niósł, Wnuczek zobaczył mnie jak wysiadam z auta, wtedy, płacząc dalej, pokiwał mi rączką. Biedulka, tak mi się go żal zrobiło, że aż mi się samej płakać zachciało. Zanim jednak doszłam do murawy, gdzie stoją zawsze rodzice piłkarzy, Wnuczek szybko zerwał się z maty i znów włączył się do gry. Przez moment biegał lekko kuśtykając, ale po chwili grał już jakby nigdy nic. Pewnie chciał mi pokazać, że żaden z niego mazgaj… Kochany mój piłkarz!


- Jazda chłopaki! Piłka w grze!
Kamizelki” na „Bezkamizelki” grają ostro… I vice versa.


Wnuczek grał z wielkim poświęceniem. Nie dał już sobie „w kaszę nadmuchać” 
żadnej „Kamizelce”.


- Tor, Tor! (tzn. gol, gol!) - wołały radośnie „Bezkamizelki”, kiedy mój Wnuczek strzelił pięknego gola. Ależ on był dumny z siebie. A ja, kibic - w osobie babci - jeszcze bardziej. Nie inaczej jego Mama i Siostrzyczka, które akurat w tym radosnym momencie zjawiły się na boisku.


I drugi gol! Hurrraaa! 
Z podania mojego Wnuczka bramkę strzelił jego kolega.


Radocha, że hej!


Na radość jednak nie za wiele czasu… piłka w grze przecież. 


Na każdym boisku, a jest ich tutaj aż trzy, rojno i gwarno jest za każdym razem.


Starsi nieco piłkarze, bo już 12-letni, też ostro trenują na drugim boisku.


Na boisku zbierają się już dziewczyny - piłkarki. A to oznacza, że mecz 
„Bambini” dobiega końca.


Dziewczyny - piłkarki, siedząc na murawie, czekają aż „Bambini” zejdą 
z boiska. O, jeszcze jeden „Bambini” w międzyczasie został faulowany. 
Piłkarz - na szczęście - ukojenie znalazł w ramionach swojej mamy.


Jeden z trenerów odgwizdał koniec treningu i przypomniał chłopcom jeszcze raz o sobotnim meczu (z kim i gdzie). Drugi pokiwał się jeszcze chwilę ze swoimi podopiecznymi, po czym pozbierał od nich piłki, i kiedy piłkarze się przebierali, poszedł na rozmowę z ich rodzicami. Trzeba przecież omówić sprawy techniczne. 


Chłopcy, przebierając się, radośnie wymieniali się swoim wrażeniami z meczu. Śmiechu było co niemiara. W końcu się rozstali, zabierani przez rodziców. Na pożegnanie wołali: - To do soboty chłopaki!

Proszę Państwa, a oto i Puchar za
I miejsca w Piłce Nożnej w Rozgrywkach Okręgowych.


Chłopaczki z drużyny „Bambino” przekazują go sobie niczym „puchar przechodni”. To cudowne, złociste trofeum każdy z nich ma przez tydzień w swoim domu, po czym przekazuje go kolejnemu koledze.


Kiedy przyszła kolej na Wnuczka, Wnuczek poprosił rodziców, by go 
zawieźli z pucharem do babci. 

Och, jaka babcia była dumna i szczęśliwa, widząc Wnuczka wkraczającego z tym cackiem do jej domu. I tak ją trzyma do dziś.
Gratuluję Ci, Kochany Wnuczku! Bądź szczęśliwy… zawsze i wszędzie!

HKCz

niedziela, 29 kwietnia 2018

Piłkę nożną w Polsce kocha się od zawsze


Piłkarze z KS Cukrownik - 1946 rok. Zdjęcie z albumu
piłkarskiego mojego Ojca.


Piłka nożna w naszym Kraju cieszy się wielkim zainteresowaniem. Od zawsze. Zainteresowanie nią rośnie jeszcze bardziej w okresie Mistrzostw Europy i Mistrzostw Świata (Mundialu). Bo też piłka nożna jest bardzo widowiskowym sportem. Jakie były jej początki?

Matką dzisiejszej piłki nożnej jest Anglia. Już w połowie XIX wieku organizowano tam pierwsze rozgrywki. Tam też, jak mówi historia, po raz pierwszy spisano przepisy gry w piłkę nożną. W Polsce w piłkę nożną zaczęto grywać niewiele później, bo już w połowie lat 80-tych XIX wieku, pod zaborami. W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku zaczęły powstawać już pierwsze kluby piłkarskie. Dyscyplina ta najprężniej rozwijała na terenach zaboru austriackiego. Najstarszy polski klub piłkarski powstał właśnie we Lwowie w 1903 roku i nosił nazwę Lechia Lwów.

W okresie międzywojennym piłka nożna stawała się dominującą dyscypliną sportową w wielu polskich miastach i wsiach. Zaraz po wojnie ożyła na nowo. 
Na Ziemiach Odzyskanych równolegle z organizacją życia gospodarczego, społecznego, kulturalnego i politycznego rozpoczęto organizowanie sportu, zakładano kluby sportowe. I choć społeczeństwo tam było bardzo zróżnicowane, bo też składało się z Polaków pochodzących z różnych regionów kraju i odmiennych środowisk, to jednak wszyscy razem z wielkim zaangażowaniem działali na rzecz piłkarskich klubów sportowych.



Piłkarze z KS Cukrownik - 1947 rok. Zdjęcie z albumu
piłkarskiego mojego Ojca.


Początki działalności klubów nie były łatwe. Brakowało wszystkiego, a na pomoc władz i instytucji państwowych nie można było liczyć, gdyż zajmowały się ważniejszymi sprawami — usuwaniem skutków wojny. Piłkarskie kluby sportowe radziły sobie w większości same. Organizowały środki finansowe, sprzęt i transport. Czasami był to traktor z ławeczkami ustawionymi na przyczepie, czasami samochód ciężarowy, czasami rowery, a czasami tylko własne nogi. Jednak mimo tych ogromnych trudności, piłkarzy tamtego okresu cechował wielki zapał i niebywałe poświęcenie, mogące służyć nam dzisiaj jako piękny przykład do naśladowania.


Piłkarze z KS Cukrownik - 1947 rok - przed kolejnym meczem.
Zdjęcie z albumu piłkarskiego mojego Ojca.


Pochód 1-majowy w 1947 roku. KS Cukrownik był Ojca dumą.
Przez wiele lat był w nim piłkarzem, potem został jego prezesem.

HKCz
23.04.2013
 

Jak mój Wnuczek poznawał tajniki gry w piłkę nożną


Jak już wspominałam, mój Wnuczek pierwsze tajniki gry w piłkę nożną poznawał dzięki mnie, grając ze mną w moim ogrodzie. Potem pokazywał swojemu Papie co potrafi, a Papa, widząc jego niezaprzeczalny talent do kopania piłki, zapisał go w wieku 6,5 lat do drużyny piłkarskiej w naszym mieście. Oczywiście za zgodą Mamy, a mojej Córki. I tak się zaczęła - na poważnie - Wnuczka przygoda z piłką nożną w drużynie piłkarskiej „Bambini”.

Zanim się jednak ta jego przygoda z piłką nożną na poważnie zaczęła, wyglądała bardzo pociesznie - jak na załączonych fotkach:


Kiedy odbierałam Wnuczka z przedszkola, już po drodze dopytywał się czy będziemy grać w piłkę w ogrodzie. Był niepocieszony gdy padał deszcz, bo nie mógł od razu pędzić do ogrodu. Po deszczu, co rusz sprawdzał czy woda wsiąkła już w ziemię, i czy piłka już turla się po trawie swobodnie.


- Och, babciu, jak ja kocham grać w piłkę nożną! - wołał.
- Wiem, wiem - odpowiadałam ze śmiechem za każdym razem.



Po czterech latach „trenowania” Wnuczka w piłce nożnej, w czynności tej zaczął zastępować mnie nasz rodzinny pies rasy Labradoodle - Aramis. A muszę przyznać, że zastępował godnie… i z wielkim zaangażowaniem.


Aramis w piłce nożnej naprawdę jest super! A ile przy tym piłek zniszczył, to już nawet nie wspomnę. Powiem tylko tyle, że za każdym razem, kiedy piłkę przedziurawi (niechcący, ma się rozumieć), robi bardzo smutną minę. Jednak tylko na moment, bo wnet rusza do gry - z tym, co po piłce zostało.


Kolejna piłka straciła „duszę”… Ale co tam! Taką „bezduszną” piłką też przecież można grać… Ważne, że ducha do grania nigdy nikomu nie brakuje.


- Ha, do kopania „gały” i taka „gała” dobra!


- Aramis, Ty jesteś Klose, a ja Podolski!... Dawaj piłkę!


- Huuurrraaa!!! Papa zapisał mnie od września`2012 do Klubu Piłki Nożnej. Pan trener powiedział, że jestem dobry. Mam 6,5 lat i gram w najmłodszej drużynie piłkarskiej, która nazywa się „Bambini”… Huuurrraaa!


Zima. Na dworze pełno śniegu. Treningi odbywają się w hali sportowej.
Ale też jest fajnie. Chłopaki są zadowolone.

Piłkę, jeśli się ją kocha, wszędzie można kopać.
A mój Wnuczek kocha piłkę całym serduszkiem.


Chłopcy treningi mają raz w tygodniu. Oczywiście w obecności rodziców albo dziadków. Zaś w każdą sobotę grają mecze wyjazdowe. Na mecze dojeżdżają autokarem z klubu wraz z rodzicami albo dziadkami - ma się rozumieć.
Wnuczek jest zachwycony każdym meczem. Jego drużyna należy do najlepszych w naszym okręgu… Hurrra!

Następnym razem napiszę o nowym sezonie piłkarskim drużyny „Bambini” (2013). Pokażę także ich piękny Pokal (puchar), jaki otrzymali za zajęcie I miejsca w okręgu.

Wcześniej jednak napiszę o początkach piłki nożnej w powojennej Polsce. Zamieszczę także fotki mojego Ojca - piłkarza i jego drużyny piłkarskiej.

HKCz

Tak Niemcy wychowują sobie przyszłych "Podolskich"

W Niemczech piłka nożna stoi na wysokim poziomie. Także wśród dzieci i młodzieży. Rodzice już wieku przedszkolnym mogą swoje pociechy oddawać pod opiekę trenerów, którzy z pasją i pełnym zaangażowaniem uczą je tajników futbolu.


Ważne, aby dzieci już od najmłodszych lat złapały futbolowego
bakcyla. Wiedzą o tym osoby odpowiedzialne za rozwój
piłki nożnej w rejonie i uświadamiają o tym rodziców.


Uświadomieni rodzice chętniej oddają swoje pociechy pod opiekę 
profesjonalnych trenerów. Sami też mogą brać udział w treningach
i kibicować na meczach wyjazdowych organizowanych w każdą sobotę.


Na treningach widać jak rodzą się talenty futbolowe.
Dzieci trenują w 12-osobowych grupach od 5 roku życia. Już po
pierwszych zajęciach trenerzy informują rodziców o zdolnościach
piłkarskich ich pociech. Albo ich braku. Wtedy taktownie proponują
inną dyscyplinę sportu.


Rodzice z ochotą i radością oddają swoje pociechy pod opiekę
trenerów, którzy z pasją i pełnym oddaniem uczą je tajników futbolu.



Każdy rodzic lub opiekun dzieci ma prawo uczestniczyć w treningach,
a wręcz obowiązek towarzyszyć dziecku w cosobotnich wyjazdowych
meczach, gdzie dowożeni są wszyscy klubowym autokarem.


Trenując piłkę nożną od najmłodszych lat, dzieciaki uczą się pracy
w grupie, dyscypliny i odpowiedzialności za wspólne działanie.
Uczą się także szacunku i zaufania do innych.
Rozwijają pewność siebie.



Korzyści z uprawiania przez dzieci sportu, a w tym przypadku
futbolu, są niezaprzeczalne. Rodzice nie mają powodu do obaw,
że ich dziecku stanie się krzywda.


Jeśli rodzice zadbają o to, że ich pociechy będą przestrzegać
określonych zasad i będą stosowały się do zaleceń i zakazów
trenera, mogą być spokojni o ich bezpieczeństwo.


Dzieciaki (w większości są to chłopcy, ale są też grupy dziewczęce),
trenują z wielką pasją i oddaniem.


Cotygodniowe treningi odbywają się bez względu na pogodę.
Kto kocha futbol, niestraszna mu żadna pogoda.


Z boiska co rusz słychać nawoływania:
- „Mama, Papa, patrz jak ja dobrze gram”!



Po kilku treningach i selekcji - w najmłodszej grupie (5-6 lat)
tzw. „Bambini” - pozostają chłopcy, którzy mają serce do
piłki i są nadzieją na dobrych piłkarzy.


Mali piłkarze czerpią wiele radości z treningów. A kiedy przychodzi
czas na mecz, grają z pełnym poświęceniem.


- I kto tym razem wygra? „Kamizelki” czy „Bezkamizelki”?
Mecz jest zacięty. Każdy chce wygrać.


Dyscyplina treningowa dyscypliną, ale na zabawę też jest czas.
Zwłaszcza kiedy na boisko wpada pies piłkarza, który też, a jakże,
jest dobrym „piłkarzem”… potrafi wspaniale gonić za piłką
i podawać ją swojemu „panu”.


Pies „piłkarz” zrobił swoje i schodzi z boiska…
Czas na poważny trening.



A jasne, że czas! Ale w międzyczasie znów trzeba zrobić małą 
roszadę na boisku. ;)



- No, chłopaki, piłka w grze!!! - wołają panowie trenerzy…
i chłopaki znów kopią piłkę z wielką pasją.


Przyszły „Poldi”? A może „Klose”? Kto wie? Na „kopanie piłki”
nigdy nie jest za wcześnie… W Niemczech już  w przedszkolu
chłopcy - pod okiem trenera - „bawią się” w futbol.

*** 

Dlaczego nagle wzięło mnie na piłkę nożną? Ano dlatego, że w drużynie piłkarskiej „Bambini” gra mój Wnuczek. A gra w pewnym sensie dzięki mnie. Uczyłam go gry w piłkę nożną od 2 roku życia u siebie w ogrodzie. Oczywiście sama grając z nim ostro. Mam to po swoim Ojcu - piłkarzu. Mój Syn jakoś nie bardzo garnął się do piłki nożnej, teraz jego Syn też nieszczególnie. Obaj wolą kolarstwo. Może przynajmniej Syn od Córki, pójdzie w ślady swojego Pradziadka… Eee tam, z pewnością pójdzie. Już przecież idzie. To widać. Bo choć uprawia jeszcze inne sporty, takie jak: pływanie, jazda na rowerze, nartach, łyżwach, wrotkach, to jednak piłkę nożną kocha nade wszystko… ten mój kochany piłkarz.

A tak naprawdę, to wcale mi nie zależy na tym, aby Wnuczek rósł na super piłkarza. Dla mnie najważniejsze, aby miał radosne i zdrowe dzieciństwo. Tak jak i moja pozostała trójka Wnucząt. W przyszłości, jak już będzie duży, sam zdecyduje kim chce być. Wtedy, to już on sam będzie dobrze wiedział, jakie sporty uprawiać i czym się interesować.

Na zdjęciach ten chłopaczek z najjaśniejszą czupryną, to właśnie mój Wnusio. A to czarne psisko, to oczywiście nasz Aramis. Jak ten mały brzdąc poznawał tajniki gry w piłkę nożną - opiszę oraz fotkami zobrazuję w następnym wpisie.

HKCz