niedziela, 1 kwietnia 2018

Jakie matki, takie dziatki

    O tak, wiele prawdy jest w tym przysłowiu. Nie, nie sądzę tak tylko wg siebie, jako matki, i moich własnych dzieci. Jestem bacznym obserwatorem życia. A że już dość długo żyję na tym świecie, naobserwowałam się już sporo. Wystarczająco, by wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.
    Dlaczego naszło mnie na takie refleksje? Ano naszło mnie dlatego, że ostatnio poodwiedzałam sobie fora społecznościowe o tematyce rodzinnej. I muszę przyznać, że byłam zszokowana wypowiedziami niektórych matek na temat swoich dzieci. Nawet tu, na blogowisku, sporo jest takich matek, które mnie szokują tym co o sobie i swoich dzieciach piszą.

    Trudno jest mi zrozumieć takie matki, które skarżą się na swoje dzieci, że je krzywdzą, że są złe, że są nieudacznikami, arogantami, czy nawet brutalami... niektóre narkomanami, albo alkoholikami. A już zwłaszcza, trudno mi zrozumieć te matki, które robią to publicznie. Chcą w ludziach wzbudzić współczucie? A przecież to ich porażka. Porażka, której powinny się wstydzić. Bo też w głównej mierze, to one ponoszą winę za to, że ich dzieci są takie a nie inne. Z pewnością zbyt mało uwagi poświęcały swoim dzieciom w ich dzieciństwie. Prawdziwe matki nie szukają współczucia dla siebie, szukają ratunku dla własnego dziecka. Za wszelką cenę dążą do tego, aby ich dziecko było dobrym człowiekiem.
    Wiem, że w życiu niczego nie można uogólniać, podobnie i w tym  przypadku, ponieważ zdarza się czasami, że i w dobrych rodzinach trafi się jakiś wyrodek. Uważam jednak, że są to wyjątki. Jeśli dziecko wyniesie dobre wzorce z domu rodzinnego, to nawet żeby się gdzieś po drodze w okresie dojrzewania - poza domem - zatraciło, to te pozytywne wzorce wyniesione z domu, nie dopuszczą, aby zatraciło się na zawsze. A kiedy już do tego dojdzie, że w swoim środowisku zabrnie w ślepy zaułek, to od tego są rodzice, a zawłaszcza matki, aby pomóc własnemu dziecku się z niego wydostać. 
    Problemy związane z wkraczaniem dzieci w okres dojrzewania, jak już, z pewnością częściej bywają z synami, aniżeli z córkami. Wiem, co mówię, bo sama mam i syna i córkę. Pamiętam doskonale, jakie mieliśmy z synem problemy do pokonania, w momencie, kiedy opuściliśmy (z ogromnym bólem serca - mimo wszystko) do cna wybiedzoną, komunistyczną Polskę. Tu, w Niemczech, wszystko było... i wszystko można było. Jednak początki aklimatyzacji, dla nas, Polaków, były  straszne. Pod każdym względem. A już zwłaszcza dla takich dorastających chłopaczków, którzy znaleźli się w środowisku nowych, różnych nacji rówieśników - nie zawsze poprawnych moralnie. Widząc to wszystko, nieraz byłam przerażona i bałam się o syna. Nigdy go jednak nie pozostawiałam samemu sobie. Zawsze przy nim byłam. Przynajmniej duchem. Zawsze trzymałam rękę na pulsie. I kiedy tylko się potknął, delikatnie pomagałam mu się wyprostować, Kiedy upadł, pomagałam mu się podnieść. Bo i upadki kilka razy się zdarzyły. Mimo wszystko wierzyłam, że syn wyjdzie z każdej opresji, że zasady wyniesione z domu, i jego rozsądek, zwyciężą. Nie bazowałam jednak jedynie na wierze, działałam. Wiedziałam co mam robić. I robiłam. No i...? No i przezwyciężyliśmy wszystko. Razem.

    Dziś, kiedy z synem wspominamy tamte czasy, śmiejemy się. Dziś już możemy. Syn zawsze podkreśla, że nawet w najgorszych dla niego momentach, wiedział, że nic złego nie zrobi, i że nic mu nie grozi, gdyż nieustannie czuł moje opiekuńcze skrzydła nad sobą... i za to jest mi wdzięczny.

    Swoje dzieci kocham nad życie. Jestem pewna, że w każdej chwili, bez najmniejszego nawet zastanowienia, w ogień bym za nimi skoczyła. Dosłownie i w przenośni. Ciągle utrzymujemy z sobą bliski kontakt, choć już od wielu lat mają swoje rodzinki i mieszkają w swoich własnych domach. Do dziś nie szczędzimy sobie słów: „kocham cię".

    Nie umiem sobie wręcz wyobrazić, żeby moje dzieci mogły być złymi ludźmi. Nie umiem sobie wyobrazić, aby moje dzieci mogły mnie krzywdzić i być przeciwko mnie. Nie umiem sobie wyobrazić, żebym ja mogła skrzywdzić moje dzieci. Nawet słowem. A co dopiero mówić o nich źle wobec innych ludzi. Jestem pewna, że gdyby im się przytrafiło coś głupiego w życiu zrobić, a nawet złego, bardzo złego, zawsze byłabym z nimi. Nigdy bym je same z ich problemami nie zostawiła. Wszystko jedno, jakiego gatunku byłyby to problemy. A już zwłaszcza w chorobie, nawet gdyby to była choroba związana z uzależnieniem od jakiś używek. Jestem pewna, że wtedy, tym bardziej bym o nie walczyła. Walczyłabym bez wytchnienia, aby jak najszybciej wyprostować ich skrzywiony życiowy kręgosłup... i postawić je na nogi. 
    Nie pozwalam też nikomu krzywdzić moje dzieci. Zawsze stoję za nimi murem. Na dobre i złe. Nigdy je nie krytykuję. Nie naciskam ze swoimi racjami. Radzę, owszem. Podpowiadam. Ale decyzja zawsze należy do nich. 
    Nigdy też nie zdarza mi się coś złego powiedzieć jednemu dziecku o drugim. Czasami nawet coś dodam, upiększę, aby tylko nie dochodziło między nimi do jakiś nieporozumień, czy też obopólnej niechęci, albo obojętności. Ot, taka to moja matczyna dyplomacja. Trzymają się więc te moje kochane dzieciska razem, i pomagają sobie nawzajem. W każdej sytuacji. W każdej sytuacji mogą na siebie liczyć. Ich małżonkowie bardzo cenią w nich te cechy. Tym bardziej, że są stąd. A w Niemczech, tak bliskie kontakty rodzinne, nie za bardzo są popularne. Co nie oznacza, że nie są cenione. Są, i to bardzo.

    Tak, uważam, iż wiele jest prawdy w tym przysłowiu, który użyłam do zatytułowania swojego wpisu. Jest też i inne jednoznaczne przysłowie: „Jaka mać, taka nać", albo też: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni". Zresztą, nie ja to wymyśliłam. W końcu wiadomym jest, że przysłowia są mądrością narodów. Powstawały przez obserwację życia. Tworzyły je pokolenia przez wiele lat, i prawda w nich zawarta - jest ponadczasowa.
    Przyznam szczerze, że w przypadku mojej Rodzinki, powyższe przysłowia się w dużej mierze sprawdziły. Dlatego, jestem bardzo szczęśliwa. No bo jakże mi nie być szczęśliwą, skoro widzę, że i dla moich dzieci szczęśliwe życie rodzinne - jest wartością nadrzędną? A dla matki przecież nie ma większego szczęścia, ponad szczęście dzieci.

HKCz
26.08.2010