Kiedy codziennie wgłębiam się w wiadomości z Polski, nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż prezes Kaczyński sfiksował z kretesem. Bo też trudno jest mi zrozumieć, jak w jednym człowieku może być aż tyle cynizmu, sarkazmu, arogancji, chamstwa, nienawiści, brutalności... Ten człowiek mnie przeraża. Naprawdę. Zarzuca Tuskowi i Komorowskiemu przemysł pogardy wobec swojego brata, a teraz sam pluje na nich, rzucając oszczerstwami. Jak sam mówi, nigdy im ręki nie poda. Ba, żadnych nawet kontaktów nie ma zamiaru z nimi utrzymywać.
Czy tak może postępować szef największej partii opozycyjnej? Ile w tym człowieku fałszu, obłudy, hipokryzji. Ile krętactwa i manipulacji. Nieraz się zastanawiam, ile to trzeba mieć w sobie zła i braku elementarnej przyzwoitości, aby bez skrupułów epatować wszem wobec taką postawą. A teraz, po przegranych wyborach, pan prezes Kaczyński szokuje ze zdwojoną mocą.
Jakże ograniczonym sposobem pojmowania świata trzeba się kierować, albo raczej wyrafinowaną hipokryzją, aby mówić dzisiaj, że Polska to kondominium niemiecko-rosyjskie. A Kaczyński mówi. A przecież nie tak dawno, jak w czasie kampanii prezydenckiej niemalże miłość Rosjanom wyznawał, odczytując w spocie swój list do Przyjaciół-Rosjan. W Niemczech zaś po spotkaniu z nadburmistrzem Frankfurtu nad Odrą Martinem Wilke piwko po przyjacielsku z kufelka siorbał. Mało tego, nawet postkomuniści, najgorsi jego wrogowie, w czasie kampanii prezydenckiej nimi być przestali. Wszak z uśmiechem wyciągał do nich rękę, nazywając ich nagle ludźmi lewicy. Ba, nawet Gierek mu się w czasie kampanii podobał i wychwalał go. No tak, zapomniałam, przecież on był wtedy na silnych środkach uspokajających. Tak obecnie twierdzi. Och, ten Kaczyński! Najwyraźniej sam się poczuł jak człowiek, który zdradził samego siebie i własne ideały. Dzisiaj jest zawstydzony swoją postawą w czasie trwania kampanii prezydenckiej. Na siłę chce siebie wybielić za swoje zachowania, za to co mówił, i jak mówił. A za porażkę w wyborach obarcza wszystkich dookoła, a przede wszystkim swój komitet wyborczy. No bo przecież on nie był sobą. Był na silnych środkach farmakologicznych. W ogóle nie przyjmuje do wiadomości, że to właśnie dzięki temu komitetowi, który przedstawiał go jako łagodnego, pokojowo nastawionego, kochającego wszystkich baranka, uzyskał aż tyle głosów wyborców. Bo Polacy przede wszystkim z litości i współczucia na niego głosowali.
A co mówił? Ano mówił, że ta trójka z jego komitetu zamiast kompetencji ma jedynie „ładne buzie". Mówił też, cytuję: — „Było takie przeświadczenie, że ładne buzie w sztabie (...) i demonstrowanie, że ja jestem łagodny, przyniesie nam poparcie. Nic z tego nie wyszło". — Takimi słowami oskarża dzisiaj swoich lojalnych członków komitetu wyborczego. A zaraz po wyborach powiedział: — „Strategia z kampanii się nie sprawdziła. Cnotę straciliśmy, a rubla nie zarobiliśmy". No czyż tymi słowami sam sobie nie wystawił świadectwa? Czy można takiemu człowiekowi ufać i mieć dla niego szacunek?
Jarosław Kaczyński to człowiek o bardzo wybujałej megalomanii. Widać to na każdym kroku. Nic dziwnego, bo już jako dziecko, jak opowiadała jego (ich) matka, Maria Kaczyńska, w zabawach zawsze był generałem, a Lech zwykłym żołnierzem wykonującym jego rozkazy. No cóż, wiele rzeczy z dzieciństwa rzutuje później na dorosłe życie. Dzisiaj Jarek czuje się bardzo zawiedziony, został sam. Główny wykonawca jego pomysłów i idei — odszedł. Pewnie stąd ta ogromna frustracja skutkująca w efekcie eskalacją nienawiści do ludzi mu przeciwnych i dzisiejszej politycznej rzeczywistości w Polsce. Sama rozpacz po stracie brata jest zrozumiała, i nie ulega kwestii. Ale z drugiej strony, jakoś nie bardzo pilno mu było do składania hołdu bratu na Wawelu, wolał pod krzyżem, pod Pałacem Prezydenckim. Sam fakt pochówku brata na Wawelu mu wystarcza. Miło łechce jego pychę.
Frustracja Kaczyńskiego po przegranych wyborach nasiliła się jeszcze bardziej. Bo on naprawdę wierzył, że zostanie prezydentem. A tu taki okropny zawód. Ile trzeba mieć w sobie zła i braku elementarnej przyzwoitości, żeby aż tak bardzo być żądnym władzy? Jak bardzo trzeba być w sobie zakochanym, aby wierzyć, że marzenie o władzy się spełni? A Kaczyński wierzy! Wierzy, że Naród Polski wybierze go w przyszłych wyborach na premiera. A gdyby jeszcze nie w przyszłych, to za kolejne cztery lata z pewnością.
O rany, znów premier Kaczyński? Już to Polska przecież przerabiała. I było strasznie. Ale teraz, gdyby znów został premierem... oj, to by się dopiero działo! Biada Tuskowi i Komorowskiemu. Biada wszystkim jego przeciwnikom. A Polska „opomnikowana" byłaby Lechem jak za komuny Leninem.
Ciągle jest mi żal Kaczyńskiego po tragedii smoleńskiej, tak po ludzku, jako człowieka, ale już jako polityka znieść go nie mogę. Na dzisiejsze czasy on się nie nadaje na polityka. Przynosi Polsce więcej szkód niż pożytku... i wstyd na arenie międzynarodowej. A teraz, po i przed wyborami, dopiero. Nie mogę zdzierżyć, kiedy widzę, słyszę, i czytam, jak on w perfidny sposób gra katastrofą smoleńską na ludzkich uczuciach i wykorzystuje ją jako narzędzie polityczne. Jak kluczy, jak mataczy, jak oczernia, jak oskarża, jak straszy, byleby tylko ludziom w głowach namieszać... i zdobyć ich poparcie.
A kim są ci ludzie, którzy popierają Kaczyńskiego? Wiadomo. Odpowiedź każdy zna z własnego podwórka. To w dużej mierze ludzie sfrustrowani, zakompleksieni, często nieudaczni, niepotrafiący cieszyć się życiem, przepełnieni złością i wrogością do innych. To ludzie, dla których nienawiść jest pożywką i sensem życia... A co znamienne, są to ludzie, którzy deklarują głęboką wiarę w Boga (sic!).
Hej, ty siewco nienawiści,
Odpuść wreszcie ty już sobie
Polacy nie w ciemię bici,
Wybierasz się jednak w Polskę
***
Zwyciężyć już nie możesz, krętaczu Kaczorze,