W pierwszym dniu wiosny wybrałam się z
Wnuczkami do lasu by móc godnie wiosenkę przywitać. Żal mi było
moich Wnuczków, że tutaj, w Niemczech, ani w przedszkolu, ani w
szkole, tradycji takiej nie ma, i nikt z nauczycieli nawet wiele nie
mówi, że oto wiosna nastała. Postanowiłam więc trochę
dzieciaczkom poopowiadać jak to w Polsce uroczyście wita się Panią
Wiosnę. A na taki temat, wiadomo, najlepiej opowiadać na łonie
natury, dlatego zaraz po popołudniu, udaliśmy się do lasu.
Będąc
już w lesie, szliśmy na początku dróżkami i ścieżkami. Potem
jednak wybraliśmy drogę na
przełaj, żeby z bliska pooglądać
drzewa i sprawdzić, czy aby nie budzą się już ze snu zimowego. Na
niektórych drzewach rzeczywiście było widać już małe pączusie.
Bardzo nas ten widoczek ucieszył. Po drodze ciągle Wnusiom
opowiadałam o wiośnie. Wnuczki miały też wiele pytań, które nie
pozostawiałam bez odpowiedzi. W końcu od tego gadania aż mi
w ustach zaschło. Postanowiliśmy
więc wyjść z lasu i pójść do Fräuleins
Brünnele
(Studzienka
Panienki), aby napić się źródlanej
wody, i jak zwykle, nad nią - na skałach - zapalić świeczkę.
To
taka nasza prywatna tradycja. Robimy tak od lat, przy każdej
ważniejszej okazji.
Oto
Fräuleins
Brünnele
(Studzienka
Panienki)
Wiekowa
już jest ona - rocznik 1909.
Świeczka,
a jakże, już się pali.
Mieliśmy
ze sobą nawet 2 świeczki, ale nie mogliśmy drugiej zapalić, bo
Wnuczkowi wpadła do studzienki... Niechcący, ma się rozumieć.
Wnuczkowi smutno się zrobiło, więc go uspokoiłam i powiedziałam,
że postaram się świeczkę ze studzienki wyciągnąć, że potem ją
w domu wysuszymy i przy następnej okazji zapalimy. Nachyliłam się
nad studzienką, żeby wzrokiem zmierzyć jej głębokość... i
nagle - chlup!... i pomiar dokonany, tyle że ręką. To Wnuczek mnie
potrącił... niechcący, ma się rozumieć, i wpadłam ręką do
studzienki - po samą pachę. Wnuczki się wystraszyły. Wnuczek się
aż rozpłakał. Mi też niezbyt miło się zrobiło, bo woda była
lodowata. Ale od tego się przecież nie umiera. Zdzierżyłam to
niemiłe uczucie i szybko zajęłam się uspokajaniem Wnuczków.
Powiedziałam im, że nic mi się nie stało, i że świeczkę i tak
wyciągnąć trzeba, żeby nikt sobie nie pomyślał, iż zaśmiecamy
studzienkę. No i skoro głębokość studzienki niespodziewanie
poznałam już, zanurkowałam ręką raz jeszcze i... świeczkę
wyciągnęłam.
Studzienka
aż taka głęboka nie jest... Na szczęście!
Po
operacji wyławiania świeczki zimno mi było okropnie, dlatego
też rzuciłam hasło: - „Biegiem do auta!” No i pobiegliśmy w
kierunku parkingu. Wnuczki śmiały się już i były bardzo
zadowolone z biegu. Lubią ze mną biegać.
Po
drodze opowiedziałam im jeszcze pewną historyjkę z młodości,
kiedy to także zaliczyłam niespodziewaną kąpiel. Oczywiście
opowiadałam nie do końca dokładnie, żeby je tylko swoimi
„wyczynami” rozbawić, a nie zdemoralizować. Babcią przecież
jestem!
HKCz
(22.03.2011.)