czwartek, 5 kwietnia 2018

Wiosna przywitana...

W pierwszym dniu wiosny wybrałam się z Wnuczkami do lasu by móc godnie wiosenkę przywitać. Żal mi było moich Wnuczków, że tutaj, w Niemczech, ani w przedszkolu, ani w szkole, tradycji takiej nie ma, i nikt z nauczycieli nawet wiele nie mówi, że oto wiosna nastała. Postanowiłam więc trochę dzieciaczkom poopowiadać jak to w Polsce uroczyście wita się Panią Wiosnę. A na taki temat, wiadomo, najlepiej opowiadać na łonie natury, dlatego zaraz po popołudniu, udaliśmy się do lasu.

Będąc już w lesie, szliśmy na początku dróżkami i ścieżkami. Potem jednak wybraliśmy drogę na przełaj, żeby z bliska pooglądać drzewa i sprawdzić, czy aby nie budzą się już ze snu zimowego. Na niektórych drzewach rzeczywiście było widać już małe pączusie. Bardzo nas ten widoczek ucieszył. Po drodze ciągle Wnusiom opowiadałam o wiośnie. Wnuczki miały też wiele pytań, które nie pozostawiałam bez odpowiedzi. W końcu od tego gadania aż mi w ustach zaschło. Postanowiliśmy więc wyjść z lasu i pójść do Fräuleins Brünnele (Studzienka Panienki), aby napić się źródlanej wody, i jak zwykle, nad nią - na skałach - zapalić świeczkę. To taka nasza prywatna tradycja. Robimy tak od lat, przy każdej ważniejszej okazji.

Oto Fräuleins Brünnele (Studzienka Panienki)
Wiekowa już jest ona - rocznik 1909.


Świeczka, a jakże, już się pali.



Mieliśmy ze sobą nawet 2 świeczki, ale nie mogliśmy drugiej zapalić, bo Wnuczkowi wpadła do studzienki... Niechcący, ma się rozumieć. Wnuczkowi smutno się zrobiło, więc go uspokoiłam i powiedziałam, że postaram się świeczkę ze studzienki wyciągnąć, że potem ją w domu wysuszymy i przy następnej okazji zapalimy. Nachyliłam się nad studzienką, żeby wzrokiem zmierzyć jej głębokość... i nagle - chlup!... i pomiar dokonany, tyle że ręką. To Wnuczek mnie potrącił... niechcący, ma się rozumieć, i wpadłam ręką do studzienki - po samą pachę. Wnuczki się wystraszyły. Wnuczek się aż rozpłakał. Mi też niezbyt miło się zrobiło, bo woda była lodowata. Ale od tego się przecież nie umiera. Zdzierżyłam to niemiłe uczucie i szybko zajęłam się uspokajaniem Wnuczków. Powiedziałam im, że nic mi się nie stało, i że świeczkę i tak wyciągnąć trzeba, żeby nikt sobie nie pomyślał, iż zaśmiecamy studzienkę. No i skoro głębokość studzienki niespodziewanie poznałam już, zanurkowałam ręką raz jeszcze i... świeczkę wyciągnęłam.

Studzienka aż taka głęboka nie jest... Na szczęście!


Po operacji wyławiania świeczki zimno mi było okropnie, dlatego też rzuciłam hasło: - „Biegiem do auta!” No i pobiegliśmy w kierunku parkingu. Wnuczki śmiały się już i były bardzo zadowolone z biegu. Lubią ze mną biegać.
Po drodze opowiedziałam im jeszcze pewną historyjkę z młodości, kiedy to także zaliczyłam niespodziewaną kąpiel. Oczywiście opowiadałam nie do końca dokładnie, żeby je tylko swoimi „wyczynami” rozbawić, a nie zdemoralizować. Babcią przecież jestem!

HKCz
(22.03.2011.)