Wczoraj byłam na badaniach u
ginekologa. Mój obecny ginekolog pochodzi z Czech. Jestem pod jego
opieką od 3 lat. Mój poprzedni ginekolog był Niemcem. Pod jego
opieką byłam aż 15 lat. Przeszedł jednak na emeryturę i jego
praktykę przejął właśnie ten Czech. Na początku bardzo
żałowałam, gdyż lubiłam swojego starego lekarza. Nadawaliśmy na
podobnych falach. Zawsze mieliśmy o czym pogadać i pożartować.
Pod jego opiekę oddałam także moją córkę. Na szczęście
okazało się, że z nowym lekarzem nie jest źle. Polubiliśmy się
także. I to od samego początku. Tym bardziej, że zawsze możemy
sobie pogadać po swojemu i pożartować ile wlezie, bowiem on zna
polski, a ja czeski. Nic w tym dziwnego, oboje w swoich Ojczyznach
mieszkaliśmy na terenie przygranicznym. Kiedy się spotykamy, przy
wszystkich mówimy po niemiecku, ale kiedy tylko drzwi jego gabinetu
ginekologicznego za nami się zatrzasną, „zasuwamy”, każdy w
swoim języku. Najpierw pogadamy sobie zdrowo i pośmiejemy się, a
potem pan doktor przystępuje do badania.
Wczoraj
było tak samo, i kiedy leżałam już „dyspozycyjnie rozwalona”
na leżance ginekologicznej, czekając na to niezbyt miłe badanie
(chyba żadna kobieta badań tych nie lubi), pan doktor zamilkł, po
czym z powagą zabrał się za mnie. Uważnie badał co trzeba i jak
trzeba, czyli wziernikiem, i po chwili... brrr! palcem. Nie wiem, czy
wskazującym, czy którymś innym, ale wiem, że był to jego paluch.
Ależ byłam spięta. Za każdym razem jestem. Tym razem pewnie stres
był silniejszy, albo ja słabsza w tym dniu, bo nagle nie
wytrzymałam tej ciszy gabinetowej... i tego tam... i dla
rozładowania swojego nieprzyjemnego uczucia, odezwałam się:
— No, panie doktorze, chyba pan nie zaprzeczy, że „dobra by była
dla ginekologa wygoda, gdyby oko w palcu dała mu przyroda”? — powiedziałam, i wystraszona, natychmiast się zamknęłam.
A
wystraszyłam się reakcji doktora, bo on buchnął nagle tak głośnym
śmiechem, że na początku to nawet nie rozpoznałam śmiechu w tym
jego „buchnięciu”. Doktor wyciągnął tego, no... brrr...
palucha, i przestał mnie badać. Klapnął na swój fotelik, i
rechotał dalej w najlepsze. Gdy byłam już pewna, że to tylko jego
śmiech, odezwałam się ponownie, pytając:
— A co pana tak rozbawiło? Czyżby pan tego dowcipu nie znał?
— Ne, nikdy jsem neslyšel* — wydukał doktor, i dalej rechotał.
— Nigdy pan nie słyszał? A przecież to stary dowcip... z brodą,
nawet już z bardzo długą brodą - powiedziałam już też się
śmiejąc. Gdy złapałam oddech, dodałam: — No tak, to jest
możliwe, że pan nie słyszał, bo pan jest młodym ginekologiem, z
epoki ultrasonografiii... i w razie jakby co, może pan użyć USG.
(obrazek
z Internetu)
Gdy
zadowolona z dobrych wyników badań ginekologicznych wróciłam do
domu, co rusz parskałam śmiechem. Nie, nie z tego starego dowcipu,
ale z miny doktora, i jego pociesznego rechotu.
--------------------------------------------------------------------------
* Ne,
nikdy jsem neslyšel - (czeski) Nie, nigdy nie słyszałem
HKCz
(15.02.2011)