Kiedy ni
stąd, ni zowąd zostałam bezdomną, po tym jak niechcący
doprowadziłam do automatycznego zatrzaśnięcia się drzwi od domu
syna razem z kluczami od mojego domu, domu córki, a także jego,
wiedziałam, że ciąg dalszy tej przygody musi wnet nastąpić. I
nastąpił. Zaraz następnego dnia. Na szczęście był pomyślny. A
wyglądał tak:
Nazajutrz,
z samego rana, pojechałam sprawdzić, czy syn już wrócił. Och,
jakże się ucieszyłam gdy zobaczyłam, że jego auto stoi już pod
domem. Auto było załadowane po brzegi, pomyślałam więc, że
pewnie jechali całą noc i nie mieli siły nawet go rozpakować.
Dotknęłam maski. Była gorąca. A to oznaczało, że dopiero przed
chwilą przyjechali i pewnie od razu pognali do łóżek. No to niech
śpią. Budzić ich przecież nie będę. Dam im czas do godzin
popołudniowych — pomyślałam i pojechałam do lasu. Koniecznie
potrzebowałam odprężenia po emocjach dnia wczorajszego. Ale zanim
odjechałam, przykleiłam na drzwi wejściowe karteczkę z króciutkim
opisem tego, co mi się wczorajszego dnia w ich domu, a właściwie
pod ich domem, przytrafiło.
Gdzieś
tak około 14-tej pojechałam do syna po raz drugi. Przecież
musiałam im dostarczyć wreszcie obiad przygotowany dzień
wcześniej. Byłam pewna, że są głodni po tak długiej podróży.
Syn mnie przywitał gorącymi uściskami i słowami:
— To
tylko tobie może się zdarzyć! — po czym się zaśmiał i dodał:
— No dobra, przyznam szczerze, że mi się już raz też tak
przytrafiło... Drzwi zrobiły sobie spokojniutko „pacz” i w tym
momencie przypomniało mi się, że moja torba z kluczami została w
środku. Ależ byłem wściekły. A rodzinki wtedy w domu nie było,
wyjechała do szwagierki na trzy dni. Nawet do pracy nie pojechałem.
Musiałem przecież jakoś dom otworzyć i dostać się do kluczy od
auta. Po długim wysiłku udało mi się wleźć do domu przez
garaż... Cha, cha!... wywaliłem bramę z zawiasów. Nawet nikomu o
tym nie opowiedziałem... Zresztą, i po co, skoro i tak ją później
sam naprawiłem.
— A
widzisz? To nawet nie próbuj się ze mnie nabijać. Taki sam jesteś!
— buchnęłam śmiechem.
— Jednak
nie do końca... — buchnął śmiechem i mój synalek. — Mnie się
zatrzasnęły tylko klucze od mojego domu i od auta, a tobie od auta
i od wszystkich trzech domów naraz.
— Co
racja, to racja! — wydukałam i śmieliśmy się już razem jak
szaleni.
Syn jest
bardzo do mnie podobny. I to nie tylko z wyglądu. Nie może być
inaczej, wszak jest moim prezentem urodzinowo-imieninowym. Urodziłam
go w dniu swoich urodzin i imienin. Siłą rzeczy charakterki też
mamy podobne. I też często przytrafiają nam się podobne przygody.
Moja córka mówi, że jesteśmy jednakowo szurnięci. Chi, chi!... i
dużo w tym racji.
Jak się
już naśmialiśmy zdrowo, syn pociągnął mnie z powrotem do drzwi
i zademonstrował mi jak funkcjonują.
— Popatrz,
tu przy zamku jest taki mały języczek, który można przesunąć do
góry... o, tak, i wtedy drzwi, choć się zatrzasną, dają się
otworzyć. Wystarczy je popchnąć... o, tak. A jak chcesz by były
na oścież otwarte i nie zamykały się automatycznie, to po prostu
otwierasz je szeroko, aż zrobią taki charakterystyczny „klik”...
o, słyszysz?... i teraz już się nie zamkną.
— No
przecież wiem! — zaśmiałam się. — Już mi kiedyś
pokazywałeś... Ale wczoraj jakoś mi się to zapomniało.
Potem syn
pokazał mi jeszcze takie szczególne zabezpieczenie, które założył
po tym jak mu się przytrafiło to samo co mi. Ale nie będę tego
zdradzać. A nuż, jakiś złodziejaszek przez przypadek się tu
przypałęta i to przeczyta?
Po
obiedzie syn rozmawiał z jakimś swoim znajomym przez komórkę,
kiedy skończył, zachichotał:
— O,
widzę, że wczoraj do mnie dzwoniłaś i dzwoniłaś. Nie odebrałem,
co? Ale niedobry ze mnie synuś.
— A
pewnie! Synowa też niedobra — powiedziałam, śmiejąc się. —
Na obydwie wasze komórki wydzwaniałam... I obie milczały jak
zaklęte.
— Synową
zostaw w spokoju! — zachichotała synowa, która do tej pory
przysłuchiwała się nam z milczącym uśmiechem. — Jej komórka
nie była na urlopie, została w domu.
— A
moja się pod austriackimi tunelami z kretesem rozładowała —
doinformował mnie syn.
Przy
podwieczorku rozsiedliśmy się wszyscy wygodnie na kanapie, łącznie
z rześkimi już wnuczkami, i syn zademonstrował nam na swojej
ogromnej plazmie wszystkie fotki z Kroacji oraz filmiki. Oj, było co
oglądać. Muszę przyznać, że piękny mieli urlop. Cieszy mnie to
bardzo.
No, to
teraz jeszcze parę dni doglądania domu córki i jej zwierzątek, i
znów będę miała okazję pooglądać fotki i filmiki. Tym razem z
Italii.
Dobrze jest
mieszkać z dziećmi i wnuczkami tak blisko. Bardzo to sobie chwalę.
A
oto kilka fotek z urlopu Syna z rodzinką
w
Kroacji/Ljubac.
Narodowy
Park Krka.
1
część — „Jak zostałam bezdomną”
HKCz
(7.09.2010)