poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Wszystko dobre, co się dobrze kończy

Kiedy ni stąd, ni zowąd zostałam bezdomną, po tym jak niechcący doprowadziłam do automatycznego zatrzaśnięcia się drzwi od domu syna razem z kluczami od mojego domu, domu córki, a także jego, wiedziałam, że ciąg dalszy tej przygody musi wnet nastąpić. I nastąpił. Zaraz następnego dnia. Na szczęście był pomyślny. A wyglądał tak:
Nazajutrz, z samego rana, pojechałam sprawdzić, czy syn już wrócił. Och, jakże się ucieszyłam gdy zobaczyłam, że jego auto stoi już pod domem. Auto było załadowane po brzegi, pomyślałam więc, że pewnie jechali całą noc i nie mieli siły nawet go rozpakować. Dotknęłam maski. Była gorąca. A to oznaczało, że dopiero przed chwilą przyjechali i pewnie od razu pognali do łóżek. No to niech śpią. Budzić ich przecież nie będę. Dam im czas do godzin popołudniowych — pomyślałam i pojechałam do lasu. Koniecznie potrzebowałam odprężenia po emocjach dnia wczorajszego. Ale zanim odjechałam, przykleiłam na drzwi wejściowe karteczkę z króciutkim opisem tego, co mi się wczorajszego dnia w ich domu, a właściwie pod ich domem, przytrafiło.
Gdzieś tak około 14-tej pojechałam do syna po raz drugi. Przecież musiałam im dostarczyć wreszcie obiad przygotowany dzień wcześniej. Byłam pewna, że są głodni po tak długiej podróży. Syn mnie przywitał gorącymi uściskami i słowami:
To tylko tobie może się zdarzyć! — po czym się zaśmiał i dodał: — No dobra, przyznam szczerze, że mi się już raz też tak przytrafiło... Drzwi zrobiły sobie spokojniutko „pacz” i w tym momencie przypomniało mi się, że moja torba z kluczami została w środku. Ależ byłem wściekły. A rodzinki wtedy w domu nie było, wyjechała do szwagierki na trzy dni. Nawet do pracy nie pojechałem. Musiałem przecież jakoś dom otworzyć i dostać się do kluczy od auta. Po długim wysiłku udało mi się wleźć do domu przez garaż... Cha, cha!... wywaliłem bramę z zawiasów. Nawet nikomu o tym nie opowiedziałem... Zresztą, i po co, skoro i tak ją później sam naprawiłem.
A widzisz? To nawet nie próbuj się ze mnie nabijać. Taki sam jesteś! — buchnęłam śmiechem.
Jednak nie do końca... — buchnął śmiechem i mój synalek. — Mnie się zatrzasnęły tylko klucze od mojego domu i od auta, a tobie od auta i od wszystkich trzech domów naraz.
Co racja, to racja! — wydukałam i śmieliśmy się już razem jak szaleni.
Syn jest bardzo do mnie podobny. I to nie tylko z wyglądu. Nie może być inaczej, wszak jest moim prezentem urodzinowo-imieninowym. Urodziłam go w dniu swoich urodzin i imienin. Siłą rzeczy charakterki też mamy podobne. I też często przytrafiają nam się podobne przygody. Moja córka mówi, że jesteśmy jednakowo szurnięci. Chi, chi!... i dużo w tym racji.
Jak się już naśmialiśmy zdrowo, syn pociągnął mnie z powrotem do drzwi i zademonstrował mi jak funkcjonują.
Popatrz, tu przy zamku jest taki mały języczek, który można przesunąć do góry... o, tak, i wtedy drzwi, choć się zatrzasną, dają się otworzyć. Wystarczy je popchnąć... o, tak. A jak chcesz by były na oścież otwarte i nie zamykały się automatycznie, to po prostu otwierasz je szeroko, aż zrobią taki charakterystyczny „klik”... o, słyszysz?... i teraz już się nie zamkną.
No przecież wiem! — zaśmiałam się. — Już mi kiedyś pokazywałeś... Ale wczoraj jakoś mi się to zapomniało.
Potem syn pokazał mi jeszcze takie szczególne zabezpieczenie, które założył po tym jak mu się przytrafiło to samo co mi. Ale nie będę tego zdradzać. A nuż, jakiś złodziejaszek przez przypadek się tu przypałęta i to przeczyta?

Po obiedzie syn rozmawiał z jakimś swoim znajomym przez komórkę, kiedy skończył, zachichotał:
O, widzę, że wczoraj do mnie dzwoniłaś i dzwoniłaś. Nie odebrałem, co? Ale niedobry ze mnie synuś.
A pewnie! Synowa też niedobra — powiedziałam, śmiejąc się. — Na obydwie wasze komórki wydzwaniałam... I obie milczały jak zaklęte.
Synową zostaw w spokoju! — zachichotała synowa, która do tej pory przysłuchiwała się nam z milczącym uśmiechem. — Jej komórka nie była na urlopie, została w domu.
A moja się pod austriackimi tunelami z kretesem rozładowała — doinformował mnie syn.
Przy podwieczorku rozsiedliśmy się wszyscy wygodnie na kanapie, łącznie z rześkimi już wnuczkami, i syn zademonstrował nam na swojej ogromnej plazmie wszystkie fotki z Kroacji oraz filmiki. Oj, było co oglądać. Muszę przyznać, że piękny mieli urlop. Cieszy mnie to bardzo.

No, to teraz jeszcze parę dni doglądania domu córki i jej zwierzątek, i znów będę miała okazję pooglądać fotki i filmiki. Tym razem z Italii.
Dobrze jest mieszkać z dziećmi i wnuczkami tak blisko. Bardzo to sobie chwalę.


A oto kilka fotek z urlopu Syna z rodzinką
w Kroacji/Ljubac.



Narodowy Park Krka.











HKCz
(7.09.2010)