W
poniższym wpisie pisałam o dobroczynnym działaniu drzew na
człowieka, dendroterapii. Wszystkie komentarze do tego wpisu
zawierają pochwałę drzew, ich wartości oraz ogromnej roli w
naszym życiu. Cieszy mnie to bardzo. Myślę, że tylko ludzie o
niskim stopniu wrażliwości nie potrafią w drzewach zobaczyć tego,
co my widzimy. Niektórzy może ich nawet nie lubią, skoro potrafią
je, co się często zdarza, bezmyślnie niszczyć. Biada im! Jestem
pewna, że drzewa to wyczuwają... i potrafią się czasami
„odwdzięczyć”.
Ja
kocham drzewa od zawsze. Nie wyobrażam sobie życia bez bliskiego
dostępu do drzew. Jako dziecko lubiłam bawić się na drzewach. Na
jednym z drzew w ogrodzie miałam swoją chatkę. Często też niczym
małpiątko wspinałam się po różnych drzewach. Nawet po tych
bardzo wysokich. Nigdy z żadnego drzewa nie spadłam.
U
Wujka w ogrodzie.
Wujek
wcale nie był zdziwiony, że kiedy przyszedł zrobić
dzieciarni zdjęcie, Halszka siedziała na drzewie.
dzieciarni zdjęcie, Halszka siedziała na drzewie.
Później,
moje Synczysko, który charakterek odziedziczył po mnie (hihihi...!
urodziłam go w końcu w dniu swoich urodzin i imienin), „zaliczał”
w dzieciństwie wszystkie drzewa w okolicy, i też nigdy z żadnego
nie spadł. Chociaż nie, raz spadł, tyle że - na szczęście - nie
do końca. A było to tak: Przy naszym domu (jeszcze w Polsce) rósł
kilkunastometrowy kasztan. Pod nim rozciągał się wybetonowany
parking. Moje Synczysko miało wtedy 10 lat. Pewnego wakacyjnego
dzionka, wdrapał się na to ogromne drzewo i wspiął się na sam
jego czubek. Zawsze zabraniałam mu takich wyczynów... i pilnowałam
kasztana. Wtedy jednak nie było mnie w domu, wyskoczyłam akurat do
pobliskiego „Samu” na zakupy. A wiadomo, jak to bywa u
chłopaczków w tym wieku... jeden drugiego namówił, no i mój
odważny Synalek wdrapał się jako pierwszy. Kiedy był już na
czubku drzewa, gałąź się pod nim złamała i zgodnie z
przyciąganiem ziemskim, popikował wraz z nią na łeb na szyję w
dół. Na beton na szczęście nie upadł. Zdążył złapać się
ostatniej gałęzi.
A
ja nic o tym nie wiedziałam. Synuś opowiedział mi o tym dopiero
dużo później. Rany, ależ byłam przerażona! Spytałam, czy nic
mu się nie stało, spadając z takiej wysokości. Odpowiedział, że
nic, tylko okulary trochę mu się skrzywiły. Czy go za to
zestrofowałam? Pewnie trochę tak, ale zła na niego nie mogłam
być. Zdawałam sobie sprawę, że skoro ja sama jako dziecko moją
Mamę z podobnego powodu nie raz i nie dwa o palpitacje serca
przyprawiałam, to teraz sama liczyć się muszę z ewentualnymi
palpitacjami... Przysłowie głosi, że niedaleko
pada jabłko
od jabłoni.
Z
kolei z mojego dzieciństwa, pamiętam bardziej niebezpieczną
sytuację z drzewem w tle. Miałam koleżankę Basię, która
strasznie bała się łazić po drzewach. Mówiła, że drzew nie
lubi... Ale łamać gałęzie bardzo lubiła. Wkurzała mnie tym
okropnie. Któryś wakacji, chciałam sobie dorobić do kieszonkowego
zrywaniem czereśni. Taka była wtedy moda na zarobkowanie wśród
dzieciaków. Moi Rodzice się zgodzili. Ochoczo zgłosiłam się więc
do pracy u jednego z właścicieli dróg czereśniowych za naszym
miastem. Basia uparła się, że ona też chce. Łazić po drzewach
nie lubi, ale zarobić trochę grosza chce, i to bardzo. Zgodziłam
się zabrać ją z sobą... Rany, ależ miałam z nią urwanie głowy!
Nie dość, że musiałam ją każdorazowo podsadzać na drzewo, bo
drabin było może ze dwie, a dzieciaków chętnych do pracy wiele,
to jeszcze, dla świętego spokoju, musiałam dosypywać jej
czereśni, żeby zarobiła tyle co ja.
Trzeciego,
albo czwartego dnia naszej pracy, kiedy po którejś już próbie
udało mi się Basię w końcu wcisnąć na drzewo (a muszę
powiedzieć, że ona nie należała do szczupłych dzierlatek... oj
nie!), Basia samodzielnie wygramoliła się już na najbardziej
„oczereśnioną” gałąź. Gdy już miałam się schylić po
koszyk i metalowy hak i podać jej, by powiesiła sobie na gałęzi,
Basia zaczęła nagle głośniej niż zwykle psioczyć jak to ona nie
znosi drzew, a na drzewie musi siedzieć jak jakaś niewolnica i rwać
to cholerne, czerwone świństwo... i nagle się zachwiała... i
bach!... jak kłoda spadła z drzewa... wprost na metalowy hak. Do
dziś pamiętam, ten chrobot haka wbijającego się w jej stopę, i
na samą myśl, robi mi się niedobrze.
No
cóż, drzewa choć milczą, mają duszę i czują. Drzewa czują
naszą obecność i tworzą cudowną aurę wokół siebie, która w
niezwykły sposób oddziałuje na nas. Jednak nie na wszystkich
oddziaływują jednakowo. Trzeba umieć... i chcieć się z drzewami
zaprzyjaźnić.
Drzewa
choć milczą, mają duszę i mówią swoją formą, wyglądającą
często jak rzeźba. Przybierają kształty, które coś nam
przypominają, z czymś się kojarzą, coś znaczą.
Drzewa
maja nie tylko dusze, mają i twarze.
HKCz
(11.02.2011.)