środa, 4 kwietnia 2018

Drzewa milczą, ale mają duszę

W poniższym wpisie pisałam o dobroczynnym działaniu drzew na człowieka, dendroterapii. Wszystkie komentarze do tego wpisu zawierają pochwałę drzew, ich wartości oraz ogromnej roli w naszym życiu. Cieszy mnie to bardzo. Myślę, że tylko ludzie o niskim stopniu wrażliwości nie potrafią w drzewach zobaczyć tego, co my widzimy. Niektórzy może ich nawet nie lubią, skoro potrafią je, co się często zdarza, bezmyślnie niszczyć. Biada im! Jestem pewna, że drzewa to wyczuwają... i potrafią się czasami „odwdzięczyć”.
Ja kocham drzewa od zawsze. Nie wyobrażam sobie życia bez bliskiego dostępu do drzew. Jako dziecko lubiłam bawić się na drzewach. Na jednym z drzew w ogrodzie miałam swoją chatkę. Często też niczym małpiątko wspinałam się po różnych drzewach. Nawet po tych bardzo wysokich. Nigdy z żadnego drzewa nie spadłam.

U Wujka w ogrodzie.


Wujek wcale nie był zdziwiony, że kiedy przyszedł zrobić
 dzieciarni zdjęcie, Halszka siedziała na drzewie.

Później, moje Synczysko, który charakterek odziedziczył po mnie (hihihi...! urodziłam go w końcu w dniu swoich urodzin i imienin), „zaliczał” w dzieciństwie wszystkie drzewa w okolicy, i też nigdy z żadnego nie spadł. Chociaż nie, raz spadł, tyle że - na szczęście - nie do końca. A było to tak: Przy naszym domu (jeszcze w Polsce) rósł kilkunastometrowy kasztan. Pod nim rozciągał się wybetonowany parking. Moje Synczysko miało wtedy 10 lat. Pewnego wakacyjnego dzionka, wdrapał się na to ogromne drzewo i wspiął się na sam jego czubek. Zawsze zabraniałam mu takich wyczynów... i pilnowałam kasztana. Wtedy jednak nie było mnie w domu, wyskoczyłam akurat do pobliskiego „Samu” na zakupy. A wiadomo, jak to bywa u chłopaczków w tym wieku... jeden drugiego namówił, no i mój odważny Synalek wdrapał się jako pierwszy. Kiedy był już na czubku drzewa, gałąź się pod nim złamała i zgodnie z przyciąganiem ziemskim, popikował wraz z nią na łeb na szyję w dół. Na beton na szczęście nie upadł. Zdążył złapać się ostatniej gałęzi.
A ja nic o tym nie wiedziałam. Synuś opowiedział mi o tym dopiero dużo później. Rany, ależ byłam przerażona! Spytałam, czy nic mu się nie stało, spadając z takiej wysokości. Odpowiedział, że nic, tylko okulary trochę mu się skrzywiły. Czy go za to zestrofowałam? Pewnie trochę tak, ale zła na niego nie mogłam być. Zdawałam sobie sprawę, że skoro ja sama jako dziecko moją Mamę z podobnego powodu nie raz i nie dwa o palpitacje serca przyprawiałam, to teraz sama liczyć się muszę z ewentualnymi palpitacjami... Przysłowie głosi, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Z kolei z mojego dzieciństwa, pamiętam bardziej niebezpieczną sytuację z drzewem w tle. Miałam koleżankę Basię, która strasznie bała się łazić po drzewach. Mówiła, że drzew nie lubi... Ale łamać gałęzie bardzo lubiła. Wkurzała mnie tym okropnie. Któryś wakacji, chciałam sobie dorobić do kieszonkowego zrywaniem czereśni. Taka była wtedy moda na zarobkowanie wśród dzieciaków. Moi Rodzice się zgodzili. Ochoczo zgłosiłam się więc do pracy u jednego z właścicieli dróg czereśniowych za naszym miastem. Basia uparła się, że ona też chce. Łazić po drzewach nie lubi, ale zarobić trochę grosza chce, i to bardzo. Zgodziłam się zabrać ją z sobą... Rany, ależ miałam z nią urwanie głowy! Nie dość, że musiałam ją każdorazowo podsadzać na drzewo, bo drabin było może ze dwie, a dzieciaków chętnych do pracy wiele, to jeszcze, dla świętego spokoju, musiałam dosypywać jej czereśni, żeby zarobiła tyle co ja.
Trzeciego, albo czwartego dnia naszej pracy, kiedy po którejś już próbie udało mi się Basię w końcu wcisnąć na drzewo (a muszę powiedzieć, że ona nie należała do szczupłych dzierlatek... oj nie!), Basia samodzielnie wygramoliła się już na najbardziej „oczereśnioną” gałąź. Gdy już miałam się schylić po koszyk i metalowy hak i podać jej, by powiesiła sobie na gałęzi, Basia zaczęła nagle głośniej niż zwykle psioczyć jak to ona nie znosi drzew, a na drzewie musi siedzieć jak jakaś niewolnica i rwać to cholerne, czerwone świństwo... i nagle się zachwiała... i bach!... jak kłoda spadła z drzewa... wprost na metalowy hak. Do dziś pamiętam, ten chrobot haka wbijającego się w jej stopę, i na samą myśl, robi mi się niedobrze.

No cóż, drzewa choć milczą, mają duszę i czują. Drzewa czują naszą obecność i tworzą cudowną aurę wokół siebie, która w niezwykły sposób oddziałuje na nas. Jednak nie na wszystkich oddziaływują jednakowo. Trzeba umieć... i chcieć się z drzewami zaprzyjaźnić.


Drzewa choć milczą, mają duszę i mówią swoją formą, wyglądającą często jak rzeźba. Przybierają kształty, które coś nam przypominają, z czymś się kojarzą, coś znaczą.






Drzewa maja nie tylko dusze, mają i twarze.


HKCz
(11.02.2011.)