Za
komuny substytutem Świętego Mikołaja był oczywiście Dziad Mróz,
którego dla nas, dzieci komuny, wymyślili komuniści. A z
wymyśleniem problemów żadnych nie mieli. Pomysł sam przyszedł,
zza wschodniej granicy, od niegdysiejszego Wielkiego Brata.
Dziad
Mróz, zwany u naszych „pobratymców” - Diad Moroz (Дед
Мороз), zaczął funkcjonować w Sowietskom
Sojuzie (Советский
Союз) zaraz po
rewolucji, kiedy to przyszło zastąpić Św. Mikołaja kimś
bardziej, z punktu widzenia komunistów, odpowiednim, wybrano więc
postać z ichniejszego rodzimego folkloru - Dieda Moroza.
Pamiętam
doskonale Dziada Mroza z mojego dzieciństwa. Ha! pamiętam też, z
jakim wytęsknieniem na niego czekałam. To były czasy!
Każdego
roku, po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku, w naszym Domu
Kultury organizowane były różne przedstawienia dla dzieci, czasami
nawet jasełka (sic!), a po części artystycznej, na scenę wchodził
nie kto inny tylko Dziad Mróz i rozdawał wszystkim dzieciakom
paczki ze słodyczami. Każdemu dziecku z osobna. Wzywano nas na
scenę po nazwisku - w kolejności alfabetycznej. Wszystkie
dostawałyśmy jednakowe paczki, bo Dziad Mróz nie robił różnic.
Co to, to nie! A dla nas dzieciaków, była to ogromna radość. Po
Św. Mikołaju i po Aniołku spod choinki, wszystkie słodycze i
pomarańcze już dawno były zjedzone, nowa porcja tegoż, bardzo nas
więc cieszyła. A to, że wszystkie dostawałyśmy jednakowe,
przydziałowe paczki, to i zazdrości nie było żadnej.
A
oto kilka moich wspomnień z corocznych odwiedzin Dziadka Mroza.
Z cyklu: -
„Świat oczami dziecka”
(fragment z mojej
autobiografii)
Dziad
Mróz wręcza mi „przydziałową” paczuszkę... Ależ ona
pachnie!
- Ciekawe
co też tam w tej papierowej paczuszce jest, że ona tak słodko
pachnie?...
Oż kurka wodna, chłopcy, nie
popychajcie mnie tak, bo muszę dokładniej żurawia do torebki
zapuścić!... Co ten Dziad Mróz do mnie mówi? Aha, pyta, czy byłam
grzeczna? Też mi pytanie! Ja zawsze jestem grzeczna… na swój
sposób. A tak w ogóle, lepiej niech nie zadaje głupich pytań, bo
sam się głupio zachowuje. A jeszcze głupiej wygląda. Bo w co też
on się ubrał? Ukradł jakiemuś biskupowi odzienie, czy jaka
choinka? Przecież w tym stroju w ogóle nie wygląda na Dziada
Mroza. No może tylko te jego sztuczne włosy i broda z waty go
trochę upodabniają do… jakiegoś dziada. Ale nic poza tym.
Dobrze, że musi dużo dzieci obdarować tymi przydziałowymi
prezentami, przez to też, wcale mu na jego pytanie nie muszę
odpowiadać. O, już o nim zapomniał, bo wręcza torebkę następnemu
dziecku. Pewnie mu też to samo pytanie zada i wcale nie będzie
oczekiwał odpowiedzi. Bo i po co? Wszak go to i tak nie interesuje.
Kolejny
rok minął i znów paczuszki dostajemy. Tu na zdjęciu jestem
ze
swoimi starszymi siostrzyczkami.
- Któż to
znów stoi przed nami? Ej, Dziadku Mrozie, przecież widzę wyraźnie,
żeś jakowyś oszust... albo co!... wszak broda ci się odkleja. Ale
niech tam! Ważne, że ten oto Dziad Mróz dał torebkę ze
słodyczami. O rany, i też nawet z jedną pomarańczą! Ale będzie
wyżerka. Mam nadzieję, że moje siostrzyczki nie dobiorą się do
mojej torebki. Zaraz w domu, czego nie zjem po drodze, schowam przed
nimi. Zwłaszcza chałwę, którą uwielbiam.
I
znów rok minął... Trochę nam się wyrosło, ale paczuszki
nadal nam się należą... A co!
Jak co roku,
w Domu Kultury znów podstawili nam jakiegoś przebierańca, który
udaje Dziada Mroza. Ten tu, twierdzi, że jest prawdziwy, ja jednak
od dawna już wiem, że nie. No przecież mam oczy, to widzę. Niech
mi tu nikt kitu nie pociska. Ale nic, niech im będzie. Ważne, że
dostanę papierową torebkę z zawartością. A potem znikam, i
pałaszując słodycze, powiem siostrzyczkom, co o takim oszustwie
myślę. No i po drodze do domu im powiedziałam - i o dziwo! - one
się ze mną od razu zgodziły. A to rzadkość, aby moje starsze
siostrzyczki przyznały mi rację. Tak wielką bardzo radość mi to
sprawiło, iż z tej to właśnie radości, straciłam kontrolę nad
pochłanianiem zawartości papierowej torebki. Tak że kiedy dotarłam
już do domu, brzuch mi się okropicznie rozbolał. Resztę wieczoru
przyszło mi spędzić niezbyt miło. Na kolację nie mogłam
patrzeć.
Jak
te lata lecą! I znów kolejny rok minął, i znów stoję na scenie
Domu Kultury u boku Dziadka Mroza. Na zdjęciu ze starszą o rok
siostrzyczką...
Ha,
proszę popatrzeć, jakie piękne (komunistyczne) śniegowce mamy na
nóżkach. Jeszcze
dziś je pamiętam. Były koloru siwego. To było coś, szczyt mody -
w ówczesnych czasach. A ubrania miałyśmy takie, jakich nikt wtedy
nie miał. Moja Mama specjalnie zrobiła kurs mody i szycia, aby nam,
dziewczynkom, szyć ubranka (łącznie z płaszczykami), i dziergać
na drutach oraz szydełkować i haftować.
Moja
najstarsza siostrzyczka niestety już paczuszki nie dostała.
Skończyła 14 lat. A Dziad Mróz tylko dzieciom do 14-go roku życia
paczuszki rozdaje. Biedna siostrzyczka... Kurka, ale my młodsze też,
bo będziemy musiały się z nią zawartością naszych torebek
podzielić. Trudna rada! Jak mus, to mus! No nic, ważne, że je w
ogóle dostaniemy... Zaraz, ale co to za Dziad Mróz w tym roku, się
pytam? Najgorsze jego - jak do tej pory - wydanie. Małe to to jakieś
i takie niepozorne. Byłam zawiedziona. A jak już mnie i
siostrzyczkę wywołano na scenę, to myślałam, że padnę trupem
na widok Dziada Mroza z bliska. Toż to istna paranoja! No nie,
przecież to Zbyszek w przebraniu, nasz szkolny kolega. No, w tym
roku to już się rzeczywiście zbytnio nie postarano. Taki obciach!
Mój dwa lata starszy kolega w roli Dziada Mroza?! I to jeszcze z
rózgami w rękach?! Ale niech tam, ważne, że jest paczka. No i
jeszcze fotka z tej całej komedii. A może już jesteśmy za duże,
aby tak bezkrytycznie podchodzić do Dziada Mroza? Być może. Moja o
rok starsza siostrzyczka z pewnością. Zobaczcie sami, jaka jest
duża. Nawet jej płaszcz świadczy o tym, że jest już za duża...
A może on... no, ten jej płaszcz, skurczył się w praniu?
HKCz
(4.12.2010.)