poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Niedzielna wędrówka po Schwarzwaldzie

   Przepiękna pogoda sprawiła, że znów mnie poniosło wraz z rodzinką na łono natury. Był też jeszcze jeden ważny powód...
   Tym razem wędrowaliśmy po Schwarzwaldzie (Czrny Las). Schwarzwald, to zrębowy masyw górski w południowo-zachodnich Niemczech rozciągający się od południowego krańca do środka Baden-Württemberg (Badania-Wirtembergia) na długości około 160 km — od Pforzheim na północy do Waldshut. Masyw zbudowany jest głównie z granitów i skał metamorficznych, wschodnia i północna część z piaskowców triasowych. Zachowały się też tutaj ślady zlodowacenia plejstoceńskiego w postaci jezior cyrkowych i moren. Najwyższym szczytem w paśmie górskim Schwarzwaldu jest Feldberg 1493 m.
   Schwarzwald silnie jest porozcinany licznymi dolinami rzek. We wschodniej jego części ma swoje źródła rzeka Dunaj. Obszar Schwarzwaldu jest stosunkowo gęsto zaludniony, stałe osady występują do wysokości 1265 m. Jest to popularny region turystyczny wraz z licznymi ośrodkami sportów zimowych. Występują tu źródła ciepłych wód mineralnych, a co za tym idzie, liczne uzdrowiska. Najbardziej znane, to Baden-Baden.
   Wybywając z domu, mieliśmy zamiar dotrzeć na szczyt Feldberg, ponieważ Dzieci chciały mi pokazać, gdzie w zimie zjeżdżają na nartach. No i też chcieliśmy nałapać promieni słonecznych i wygrzać się na zapas przed zimą, wszak Feldberg słynie jako jedno z najbardziej nasłonecznionych miejsc w Niemczech (1700 godzin słońca rocznie).
Niestety było tam tak dużo ludzi, że mieliśmy problemy z zaparkowaniem auta. Pojechaliśmy więc dalej by dotrzeć na czwarty pod względem wysokości szczyt w Schwarzwaldzie, o nazwie Belchen (1414 m). Dotarliśmy na niego korzystając z kolejki linowej.

No to fruuuu... do góry!


Miło kołyszą się te kapsuły (czyt. wagoniki), a przy słupach 
podtrzymujących robią takie fajne: hop-siup!

  
Och, jakże cudowne widoki dookoła.



Aż serce się raduje!


Psiapsiółki nierozłączki siedzą sobie spokojniutko w kapsułce...



A je niesie... wyżej, coraz wyżej!


A w górach już jesień...



królestwo niczyje... (?) E tam, królestwo nas wszystkich!


Po długiej wędrówce po szczycie Belchen postanowiliśmy wracać 
na dół piechotą.



Wnusie miały frajdę, że ho, ho!


W drodze powrotnej zahaczyliśmy Titisee.



Titisee to naturalne jezioro o długości 2 km i około 700 m szerokości. 
Po jeziorze kursują stateczki. Niestety nie załapaliśmy się już na ostatni kurs.
   

Pospacerowaliśmy sobie jednak wzdłuż linii brzegowej.


I nawdychaliśmy się jesiennego zapachu wody.


Po bardzo przyjemnym spacerku, mój kochany Zięć zaprosił nas na lody.



Tak to już z nami jest, że głów naszych w kadrze razem 
ująć nie sposób. No cóż, mój drugi Syn ma prawie 2 m wzrostu.


Ojej, słoneczko chyli się już ku zachodowi.


 

Czas wracać do domciu! - zarządził nasz kochany Przewodnik, 
i nakazał wymarsz do samochodu.


   Wycieczka była wspaniała, ale tym razem nie zrobiłam zbyt dużo zdjęć. Byłam w „dziwnym” nastroju. Zresztą, moje Dzieci również. Co też było tego powodem?... Ano potworna diagnoza, jaką dwa dni wcześniej dostałam od mojego lekarza domowego. Ech życie, kocham cię nad życie...
I bardzo dobrze, bo jak się po kolejnych trzech dniach w Klinice w Sigmaringen okazało, mój lekarz się pomylił... 


HKCz
(12.10.2010)