W poprzednim
wpisie wspomniałam, że nigdy nie mam problemów ze spaniem. Tak, to
prawda. Zawsze śpię snem sprawiedliwego. Hihihi...! nawet tornado
tak od razu obudzić mnie nie zdołało. Rzeczywiście tak ze mną
jest. Usypiam zawsze o tej samej porze i jak już usnę, śpię jak
zarżnięta... Eee, to niezbyt ładnie zabrzmiało... No dobra, to
niech będzie, że śpię jak suseł. Mam tak od dziecka. W mojej
autobiografii opisałam jeden taki przykład z moich „talentów”
do mocnego spania. Jeśli ktoś miałby ochotę przeczytać tę moją
zabawną historię, patrz poniżej.
Mocne spanie
To fragment z mojej autobiografii dot. jednego z zabawnych wydarzeń na wczasach w Międzybrodziu k/Żywca, na których byłam jako 15-latka wraz z moim 4-letnim braciszkiem i rodzicami oraz przyjaciółmi rodziców i ich dziećmi.
Góra
Żar... Halszka z kumplem Wieśkiem.
I taka
to ze mnie śmieszka. Ale tym razem, to już naprawdę mam się z
czego śmiać, bo opowiadamy sobie wydarzenia minionej nocy. A cóż
się takiego w nocy wydarzyło? Ano wydarzyło się to, że moi
rodzice, wraz ze swoimi przyjaciółmi, wybrali się wieczorem do
„Okrąglaka”, tzn. do restauracji międzybrodzkiej, na dansing,
pozostawiając mnie i mojego 4-letniego braciszka Wojtusia, samych w
domku campingowym. I nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie
fakt, iż rodzice, idąc potańczyć, zapomnieli zabrać z sobą
kluczy. Może to też jeszcze nie takie śmieszne, ale kiedy dodam,
że po powrocie na pole campingowe nie mogli się dostać do naszego
domku, a liczyli na to, że ja im otworzę i wpuszczę ich do środka
(spałam przecież na łóżku, które było dostawiane przy drzwiach
wejściowych), i się niestety mocno przeliczyli, to to, zaczyna być
już choć trochę śmieszne. No, przynajmniej dziwne. Dlaczego? Ano
dlatego, że choć tłukli wraz z przyjaciółmi do drzwi jak najęci,
to ja i tak się nie obudziłam i im nie otworzyłam. A że długo to
ich tłuczenie trwało bez efektu, moja Mama wreszcie spanikowała i
narobiła larum na całe pole campingowe, krzycząc, że na pewno coś
się stało jej dzieciom. A że też Mamusia głosik ma niczego
sobie, nietrudno sobie wyobrazić, że po chwili, wszyscy urlopowicze
na naszym polu campingowym byli na nogach. Nawet młodzież. Wszyscy
bardzo się wystraszyli i próbowali pomóc. Każdy na swój sposób.
I tak: jedni pomagali tłuc do drzwi, inni tłukli w okno, a jeszcze
inni próbowali nawet potrząsnąć domkiem. Wreszcie gospodarz
naszego pola campingowego, w zupełnej już desperacji, złapał za
siekierę i zaczął wyrąbywać zamek u drzwi. Kiedy to mu się w
końcu udało, i drzwi stanęły otworem, wszyscy wparowali do
środka. Moja Mama przerażona do ostatnich granic, z krzykiem
rzuciła się natychmiast na mnie, i wyszarpała mnie z betów. Po
czym postawiła mnie do pionu, i łamiącym się głosem zadała
pytanie:
-
Halszka, co się stało?!
A ja jej
na to (ponoć zupełnie spokojnym głosem):
- Nic
się nie stało, bo bym wiedziała... Przecież nie śpię. Pilnuję
Wojtusia - po czym opadłam na łóżko, i przyjmując pozycję
embrionalną, usnęłam w momencie.
Gdy mi
to na drugi dzień wszyscy opowiadali (każdy swoją wersję), to
sama nie mogłam uwierzyć, że mam tak mocne spanie. Że Wojtuś się
nie obudził, to zrozumiałe, był jeszcze malutki. Po całodziennych
emocjach i wysiłku przy zabawach, wieczorem usypiał prawie na
stojąco. Ale ja? Dlaczego ja się nie dałam obudzić? Trudno mi
powiedzieć. Naprawdę nic nie słyszałam. Tak że nic innego mi nie
pozostało, jak tylko śmiać się z tego wydarzenia. A że wszyscy
też się już tylko śmiali, śmiało mi się tym radośniej. Każdy
ze śmiechem opowiadał mi o swoich wrażeniach w „ratowaniu”
mnie i Wojtusia oraz o mojej minie, jaką miałam po obudzeniu przez
Mamę. A ja śmiałam się z nich, gdyż oczami wyobraźni widziałam
ich wszystkich jak w rozchełstanych piżamach biegają po nocy po
polu campingowym, szybko i chaotycznie, niczym bakterie pod
mikroskopem, i jak z wytrzeszczem oczu i z rozdziawionymi buziami
wciskają się tłumnie do środka po otwarciu drzwi. (Że też ten
malutki domek campingowy to wytrzymał i się nie zawalił, do dziś
się dziwię). O rany, to był widok! Myślałam, że pęknę ze
śmiechu, tak mnie ten widok bawił. Żałowałam, że go miałam
przed oczyma tylko w mojej wyobraźni, a nie w rzeczywistości. No
ale cóż, było to niemożliwe, gdyż w wydarzeniu tym w dwóch
osobach wystąpić nie mogłam. Musiała wystarczyć mi więc moja
wyobraźnia. A że mam ją dość wybujałą, śmiałam się co rusz.
Szczyt
Góry Żar... Halszka z przyjaciółkami Mamy i kumplem Piotrkiem.
HKCz
1.09.2010