Żeby
nieco odreagować po tych wszystkim emocjach, jakie ostatnio
przeżywam, a związanych oczywiście z polską rzeczywistością,
postanowiłam dzisiaj ruszyć z Ziemi Polskiej (wirtualnie, ma się
rozumieć) na Ziemię Niemiecką (a to już realnie), i nieco dłużej
połazić po górach i lasach. Już skoro świt wyskoczyłam z łóżka
i po swoim pierwszym śniadaniu, składającym się ze szklanki wody
z miodem i sokiem z cytryny oraz miseczki musli, opuściłam domowe
pielesze.
Kiedy
dotarłam do lasu, las spowity był jeszcze gęstą mgłą...
Uwielbiam
mgłę o poranku. Wspaniale się wtedy oddycha. To taka swoista
inhalacja dróg oddechowych.
Nie
miałam dzisiaj ochoty na bieganie. Biegałam tylko przez chwilkę.
Potem już zupełnie spokojnie, marszowym krokiem szłam przed
siebie, rozkoszując się cudownym zapachem lasu. Na początku szłam
znanymi mi dróżkami, później jednak weszłam w las i już
spacerkiem przemierzałam leśną głębinę. Po drodze robiłam
zdjęcia co ładniejszych roślinek oraz przeróżnych zjawisk, które
zwróciły moją uwagę. Na własny użytek nazwałam je
artystycznymi instalacjami natury.
Oto
jedna z tych fotek...
No
OK, wiem, że do tej akurat instalacji człowiek rękę przyłożył
(czyt. piłę), ale na krótko. Całą późniejszą instalację
wykonała już niczym niezmącona natura. Bardzo podoba mi się ten
obrazek. Jest taki wymowny... no, przynajmniej wg mnie.
A
to z kolei fotka mojej osobistej instalacji...
A
nie powiem, co ona wg mnie przedstawia. To moja tajemnica. Każdy
może sobie sam, po swojemu, zinterpretować to moje „dzieło”.
Zadowolona
z życia, szłam sobie i szłam, podśpiewując pod nosem... i nagle,
ni stąd, ni zowąd, usłyszałam złowieszcze pomruki. Automatycznie
zadarłam głowę i spojrzałam w niebo... i aż mnie przymurowało.
Niebo nade mną było granatowe.
Skąd tu nagle burza? Przecież wcześniej na
burzę się w ogóle nie zanosiło. Oj, przyznam, że niemiło mi się
zrobiło. Środek lasu i burza?! Nie było co się zastanawiać,
tylko trzeba mi było brać nogi za pas, wszak życie jeszcze mi
miłe. Puściłam się biegiem, urządzając istny slalom między
drzewami. A kiedy w oddali rąbnął pierwszy piorun, to już takiego
przyśpieszenia dostałam, że ho, ho! Wnet dotarłam do polany. Od
razu się lepiej poczułam, bo za nią, stało moje auto.
Przeleciałam po niej niczym wicher. Pioruny waliły coraz częściej,
ale na szczęście jakieś 6, 7 km dalej. Wiem, bo liczyłam.
Kiedy przy potężnych już uderzeniach piorunów
wróciłam do domu, byłam zawiedziona. No bo jak to tak, chciałam
sobie pobyć wśród natury o wiele dłużej, a tu ona, kapryśna,
przegoniła mnie ze swojego łona... i do domu zapędziła. Uczucie
zawodu szybko mnie jednak opuściło, bo co jak co, ale na kaprysy
natury rady nie ma, trzeba się z nimi pogodzić. A najlepiej, jeśli
się oczywiście da, umieć znaleźć w jej kaprysach przyjemność.
Ja znalazłam. Stałam w oknie i przyglądałam się jej
nieziemskiemu spektaklowi.
Co
rusz, o dziwo, pojawiało się majestatycznie też i słoneczko. Był
to naprawdę zaskakujący, niesamowity obrazek.
Po
półgodzinie było już po burzy. Walczyłam z sobą, aby nie
włączyć telewizora... i znów nie wleźć w polską rzeczywistość,
i wtedy, zadzwoniła do mnie córka. Powiedziała, że zaraz
przyjedzie do mnie, by wyciągnąć mnie z domu. Że już dość
mojego siedzenia na polskiej ziemi, czas na ziemię niemiecką. Skąd
wiedziała, że tak ze mną jest? Ano zna mnie, i wie, że bardzo
przeżywam to, co się w Polsce dzieje. Ona sama, kiedy jej o tym
próbuję opowiedzieć, od razu się irytuje i ze zdegustowaną miną
kwituje sprawę krótko i zwięźle: — „To jest chore i
żenujące”. — Dzisiaj, o dziwo, powiedziała nieco więcej. A
powiedziała tak: — „Cały
świat jest zszokowany sytuacją w Polsce. Bo to wstyd i hańba, żeby
w kraju, mieniącym się krajem głęboko katolickim, dochodziło do
takich ekscesów z krzyżem w tle. Tym bardziej, że ten symbol
religijny, co wszystkim jest wiadomo, wykorzystywany jest dla potrzeb
politycznych, i to małej grupki skompromitowanych, fanatycznych
oszołomów, na czele z Kaczyńskim”. - Wow...! ależ byłam
zaskoczona jej wypowiedzią. Bo też, z tego co wiem, ona nie
lubi polityki, żadnej, a tu nagle, nawet sporo wie, co piszczy w
polskiej polityce. Najwyraźniej z wiekiem zaczyna ją ten temat interesować. No przy
najmniej na tyle, że wsłuchuje się też i w polskie media... A
może chcąc nie chcąc, tego typu wiadomości same się jej w uszy
wwiercają?
Z
zadowoleniem przyjęłam propozycję córki, ale szykując się do
wyjścia, na chwilę włączyłam komputer i gdy
zobaczyłam na stronie WP, jakże ohydnie zbezczeszczoną tablicę
upamiętniającą katastrofę smoleńską, z furią komputer
wyłączyłam. Obrzydlistwo! Chwilę trwałam w takim niemiłym
stanie, ale za moment wzięłam się w garść i z jeszcze większym
zadowoleniem czekałam na córkę.
Nie minął
kwadrans, a córka wraz z najmłodszym wnuczkiem zjawiła się w
drzwiach. Zaproponowała, że najpierw jedziemy na lody, a potem...
gdzie nas oczy poniosą... No i ruszyliśmy w miasto.
Że
w obecnym cywilizowanym świecie bez pieniążków ani rusz,
najpierw odwiedziliśmy bank.
najpierw odwiedziliśmy bank.
Te
dwie białe głowy, to moje najstarsze Dziecko i mój najmłodszy
Wnusio.
Po
olbrzymich porcjach lodów, ruszyliśmy w świat bajek...
W
świecie bajek zawsze jest bezpieczniej.
HKCz
(18.08.2010)